Dziwaczne i szkalujące jest nazywanie ludzi "skrajną prawicą" lub insynuowanie, że są związani ze skrajną prawicą, ponieważ smuci ich pożar w Notre Dame. (Zdjęcie: Dan Kitwood/Getty Images) |
W zeszłym miesiącu, natychmiast po pożarze, który niemal zniszczył katedrę Notre Dame w Paryżu, gazeta "Washington Post" opublikowała artykuł pod tytułem: Pożar Notre Dame rozpala skrajną prawicę Zachodu. Autor, Ishaan Tharoor, wykorzystał łamy tej gazety, by szerzej przedstawić to postawione w niewłaściwym czasie i nieprawdziwe twierdzenie.
Ten autor pisał:
"Dziwna – chociaż nie całkiem zaskakująca – rzecz zdarzyła się w cieniu poniedziałkowej tragedii. Kiedy wielu ludzi na całym świecie patrzyło jak katedrę-symbol w Paryżu trawiły płomienie, inni natychmiast zabrali się za próbę wzniecenia nowych pożarów. Po obu stronach Atlantyku ludzie ze skrajnej prawicy rzucili się do mediów społecznościowych, by wesprzeć swoje kulturowe i wojujące interesy, czyniąc z nieszczęścia przypowieść do politycznej chwili – a przynajmniej do swojego jej rozumienia.
Tharoor przeszedł następnie do prezentacji listy ludzi, których chciał zdemaskować, by podeprzeć ten osobliwy argument.
Zaatakował prezentera Fox News, Tuckera Carlsona za powiedzenie, że pożar w Notre Dame był "w pewien sposób metaforą upadku chrześcijaństwa w Europie". Można się z nim zgodzić lub nie, ale nie jest jasne, dlaczego te słowa Carlsona mają być włączone do podparcia twierdzenia, że "skrajną prawicę" rozpalił pożar w Notre Dame. Chyba, że chce się udawać, że Carlson jest "skrajną prawicą". I, oczywiście, to właśnie robi Tharoor lub (być może nieświadomy prawa o zniesławieniu) próbuje to robić. Pisze:
"Popularny prezenter Fox News, Tucker Carlson, oskarżany przez krytyków o otwarte zajmowanie stanowiska białego nacjonalizmu w swoich programach, powiedział, że pożar w Notre Dame był 'w pewien sposób metaforą upadku chrześcijaństwa w Europie'".
Więc Tharoor przedstawia Carlsona odwołując się do najbardziej szkalującego i nieprawdziwego twierdzenia, jakie może wymyślić? Ponieważ tak powiedzieli pewni "krytycy"?
Normalnie takie rzeczy nie byłyby uważane za dziennikarstwo. W końcu, gdybyśmy wszyscy to robili, stałoby się to wyścigiem do dna szamba. Jeśli mianowałbym siebie krytykiem pana Tharoora, mógłby postanowić oczernić go dokładnie tym rodzajem gnoju, jaki rozsmarowuje na innych. Mógłbym wysunąć nieprawdziwy zarzut, że pan Tharoor jest, na przykład, białym nacjonalistą. Wtedy każdy inny, kto pisze o nim – jeśli ktokolwiek to robi – będzie mógł powiedzieć, jeśli będzie równie nieuczciwy i leniwy, że "Ishaan Tharoor, mało popularny autor, którego krytycy oskarżają o to, że jest białym nacjonalistą..." i tak dalej. Ja bym tego nie zrobił: uczciwość i przyzwoitość powinny liczyć się w dziennikarstwie. Nie ma jednak powodu, dla którego ktoś inny nie miałby tego zrobić, skoro takie standardy w tej profesji są teraz akceptowane.
Tharoor był mniej subtelny w kolejne próbie oszkalowania. Przedstawił Marka Steyna w jeszcze bardziej osobliwy sposób. Ten publikujący na łamach "Washington Post" człowiek mógł napisać: "Autor bestsellerów 'New York Timesa', Mark Steyn" lub "niezależny publicysta Mark Steyn" lub cały szereg innych określeń, Tharoor pominął jednak to wszystko i przeszedł prosto do określenia "skrajnie prawicowy komentator Mark Steyn". Ben Shapiro został potraktowany tak samo za napisanie, jak straszne było obserwowanie niszczenia "judeochrześcijańskiego dziedzictwa". Podnosi to interesujące pytanie, czy złe było identyfikowanie Notre Dame z wiarą chrześcijańską, czy po prostu złe było przerażenie, że płonie.
Po wyliczeniu różnych innych ludzi Tharoor pisał następnie:
"Inni gderali na dziesięciolecia rzekomych zaniedbań tego miejsca. 'Cywilizacja zawsze wisi na cienkiej nitce – pisał prawicowy komentator brytyjski Douglas Murray -. Dzisiaj jedna z tych nitek wydaje się być postrzępiona, może zerwała się'".
Istotnie napisałem to w godzinach, kiedy wyglądało, jak gdyby cała Notre Dame, struktura, budynek, wieże, całość miało zapaść się w jedną wielką stertę żarzącego się gruzu. Nie przepraszam za ten lament nad stratą (lub niemal stratą, jak się miało okazać). Cóż to jednak za dziwny i mściwy sposób pisania o wyrazach takiego uczucia. Ci z nas, którzy zauważyli, że Notre Dame przez lata próbowała zebrać fundusze na remont i że prace remontowe były pilnie potrzebne, nie wymyślili tego sobie. Pisały o tym od dawna francuskie media. Jak może ktokolwiek, kto pisze o ludziach opłakujących dziesięciolecia zaniedbań jednego z najwspanialszych budynków na świecie, określać ich jako "gderających" zamiast powiedzieć "żałujących"?
Najdziwaczniejsze – i szkalujące – jest nazywanie ludzi "skrajną prawicą" lub insynuowanie, że są związani ze skrajną prawicą, ponieważ smuci ich pożar w Notre Dame.
Można by pomyśleć, że ten artykuł był tylko nieuczciwą i niehonorową próbą oszkalowania podjętą przez jednego dziennikarzynę. Niemniej tydzień później "Washington Post" znowu wywinął podobną sztuczkę. Po przerażającym ataku w niedzielę Wielkanocną na miejscowych chrześcijan i turystów na Sri Lance, "Washington Post" opublikował artykuł Chrześcijaństwo atakowane? Bomby w kościołach na Sri Lance podsycają skrajnie prawicowy gniew na Zachodzie. Według autorów tego artykułu -- Adama Taylora i Ricka Noacka – te ataki, "których celem była mniejszość religijna w głównie buddyjskim kraju, odbiły się także echem za granicą – szczególnie w Europie". Z tej okazji, zauważyli dziennikarze "Washington Post", partia Marine Le Pen, Zjednoczenie Narodowe, we Francji wysłała tweet, który mówił, że zabici w wielkanocnym ataku byli "wybrani z powodu swojej wiary". I byli. Ten fakt nie stał się mniej faktem dlatego, że Marine Le Pen to powiedziała. W innym miejscu autorzy uznali za stosowne oszkalować byłego pracownika administracji Reagana, Franka Gaffney'a za powiedzenie w programie radiowym o zamordowaniu chrześcijan: "Aż nazbyt często ich strata przechodzi niezauważona". Raz jeszcze ten komentarz jest albo prawdziwy, albo dyskusyjny. Ale wypowiedzenie takich słów nie stawia człowieka na "skrajnej prawicy".
Każdy, kto patrzy spoza dziennikarstwa na tego typu relacje, może się zdumiewać. Dla tych jednak, którzy znają przemysł dziennikarski, degradacja, której przykładami są autorzy tacy jak Tharoor, Taylor and Noack, nie jest niespodzianką. Jest to konsekwencja kurczącego się przemysłu z kurczącymi się budżetami, którego nie stać na zagranicznych korespondentów i zamiast tego musi płacić marnym dziennikarzynom, żeby siedzieli w Ameryce i pisali o ludziach w Europie, którzy tweetują o masakrze na Sri Lance. Poza okazywaniem niesłychanej nonszalancji wobec faktów i nieznajomości prawa o zniesławieniu, ci "dziennikarze" robią także coś innego. Widzą świat i straszliwe czyny straszliwych ludzi przez pryzmat, który nie tylko jest niezwykle płytki, ale uderzająco wąski i zaściankowy.