Na zdjęciu: Uczestnicy antyizraelskiego marszu w Dzień Al-Kuds machają flagami terrorystycznej grupy Hezbollahu 25 lipca 2014 r. w Berlinie w Niemczech (Zdjęcie: Carsten Koall/Getty Images) |
W czerwcu w Berlinie odbył się marsz "Dnia Al-Kuds". Dzień Al-Kuds, jak powiedział zmarły historyk, Robert S. Wistrich, jest "Świętem ogłoszonym przez Chomeiniego w 1979 r., by wzywać do unicestwienia Izraela", które "od tego czasu jest obchodzone na całym świecie..."
W Niemczech marsze w Dzień Al-Kuds odbywają się w stolicy od lat 1980.[1], najpierw w Bonn, a od 1996 roku w Berlinie. W Dzień Al-Kuds w grudniu 2000 ponad 2000 demonstrantów na Kurfürstendamm – centralnym bulwarze w Berlinie – wzywało do "wyzwolenia Palestyny i świętego miasta Jerozolimy". W listopadzie 2002 roku, zaledwie rok po 9/11, na marszu były hasła takie jak "Śmierć Izraelowi" i "Śmierć USA". Na marszu w 2016 roku hasłami były, między innymi: "Śmierć Izraelowi", "Syjoniści zabijają dzieci" i tak dalej.
Mimo niemal czterdziestu lat tego rodzaju retoryki – która może, zgodnie z paragrafem 130 kodeksu Karnego Niemic, który zakazuje mowy nienawiści -- "zakłócić spokój społeczny" przez podżeganie do "nienawiści wobec narodowej, rasowej, religijnej grupy lub grup zdefiniowanych przez pochodzenie etniczne", władze niemieckie ciągle odmawiały zakazania marszy w Dzień Al-Kuds. Jak się dowiadujemy, argumentem przeciwko jest to, że Sąd Administracyjny anulowałby taki zakaz. "Państwo konstytucyjne musi działać zgodnie z rządami prawa" - powiedział rzecznik administracji spraw wewnętrznych Berlina, Martin Pallgen. "Wolność zgromadzeń i słowa stosuje się także do tych, którzy odrzucają rządy prawa". Zamiast tego władze niemieckie zakazały jawnie antysemickich haseł podczas marszu oraz podżegania nienawiści do Żydów. To trochę jak powiedzenie organizatorom marszu neonazistów, by zechcieli zasłonić swastyki, żeby to przyzwoiciej wyglądało.
Zakaz nie pomógł. W 2016 roku policja wydała konkretne instrukcje dla uczestników marszu, zakazując im wyrażania antysemickich poglądów lub podżegania do przemocy wobec Żydów. Te ograniczenia, według Benjamina Steinitza, dyrektora mieszczącego się w Berlinie Wydziału Badań i Informacji o antysemityzmie (RIAS), pohamowały nieco jawną mowę nienawiści, ale skłoniły do używania "zakodowanych komunikatów", często po arabsku lub persku, czyli w językach, którymi większość niemieckich policjantów nie włada. "Tak więc - powiedział Steinitz w 2017 roku – przepisy policyjne miały jakiś skutek, ale ponieważ celem demonstracji jest zlikwidowanie państwa Izrael, antysemickie treści są tam zawsze".
Istotnie, według "Der Tagesspiegel", mimo specjalnych instrukcji policji w poprzednich latach policja musiała wydać następującą instrukcję do uczestników marszu:
"Palenie kukieł jest zakazane. Nie wolno otwarcie nawoływać do porywań i mordów. Uczestnicy nie powinni skandować 'Syjoniści do gazu' ani 'Żydzie, Żydzie, tchórzliwa świnio, chodź i walcz sam'".
Według "Der Tagesspiegel", to zdarzyło się na poprzednich marszach – a wszystko to, przypuszczalnie, gwałci niemieckie prawa o mowie nienawiści.
W tym roku, według raportu RIAS, "Marsz Al-Kuds nie stracił ani trochę antysemickiego charakteru, mimo prób oszukania społeczeństwa przez organizatorów". Raport podaje jako przykład obecność antysemickich plakatów i wychwalanie Hezbollahu. Obecni byli także protestujący w koszulkach z nazwą i sloganami terrorystycznej grupy Hamas – która przysięga zlikwidować Izrael.
Odmowa władz zakazania marszu Al-Kuds wydaje się jeszcze bardziej podejrzana w świetle faktu, że mniej więcej w tym samym czasie, 6 czerwca, władze niemieckie rozpoczęły skoordynowane, obejmujące cały kraj, rajdy policyjne w 13 federalnych Landach przeciwko podejrzanym, którzy zamieścili mowę nienawiści w Internecie. Biuro Federalnej Policji Kryminalnej poinformowało, że w 38 wypadkach odbyła się rewizja mieszkań i przesłuchanie podejrzanych. Podejrzani mieli podobno zamieszczać nienawistne komentarze, włącznie z "publicznymi wezwaniami do przestępstw, obelgami wobec funkcjonariuszy lub antysemickimi obelgami słownymi". Poinformowano, że jedna z największych akcji miała miejsce w mieście Koblenz, gdzie przeszukano mieszkania 12 podejrzanych o związki z dwiema skrajnie prawicowymi grupami Facebookowymi. Tych 12 podejrzanych było w wieku między 45 a 68 lat i sądzi się, że są głównymi aktywistami grupy "Patrioci" i "Nasze Niemcy patriotyczne i wolne". Te grupy były podejrzane o, między innymi, następujący komentarz o łączeniu rodzin uchodźców: "Moim zdaniem, wszyscy powinni zostać zagazowani". Dzień zwalczania mowy nienawiści w Internecie w całym kraju ustanowiono trzy lata temu i od tego czasu odbywa się raz do roku. Federalna Policja twierdzi, że większość mowy nienawiści pochodzi z "skrajnie prawicowego spektrum ekstremistycznego" (77%), ze "skrajnej lewicy" 9%, oraz ze strony "zagranicznych lub religijnych ideologii lub bez politycznej motywacji" – 14%.
Podczas gdy Biuro Federalnej Policji Kryminalnej przeszukiwało domy Niemców w średnim wieku, którzy zamieścili rasistowskie komentarze na grupach Facebooka, niedawny raport wywiadu niemieckiego ocenił, że w 2018 roku liczba członków Hezbollahu w Niemczech, mieszczącej się w Libanie terrorystycznej organizacji, która działa jako przedstawiciel Iranu, wzrosła z 950 w 2017 roku, do 1050 osób. "Hezbollah odmawia państwu Izrael prawa do istnienia i walczy z nim terrorystycznymi metodami – zanotowano w raporcie. – W Niemczech członkowie i zwolennicy Hezbollahu utrzymują organizacyjną i ideologiczną spójność w lokalnych stowarzyszeniach przy meczetach, które są finansowane głównie z datków". Raport wspomina także o podróżach funkcjonariuszy między Libanem a Niemcami w celu utrzymania związków z Hezbollahem i notuje, że "Hezbollah jest przeciwny idei międzynarodowego porozumienia i pokojowego współistnienia narodów".
Obecność tak licznych agentów Hezbollahu w kraju nie wydaje się niepokoić niemieckiego rządu. Chociaż "zbrojne ramię" Hezbollahu jest zakazane w UE, "polityczne ramię" nie jest, co znaczy, że Hezbollah może swobodnie angażować się w "niewojskową" działalność w Niemczech – taką jak zbieranie funduszy.
W marcu rząd niemiecki odmówił zakazania tej organizacji terrorystycznej w całości, a w czerwcu większość Bundestagu, włącznie z Unią Chrześcijańsko Społeczną, Socjaldemokratyczną Partią Niemiec, Lewicą, Zielonymi, Wolną Partią Demokratyczną i Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU) Angeli Merkel odrzucił propozycję partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), by zakazać lub alternatywnie, ograniczyć działania Hezbollahu w Niemczech, jak np., przez odebranie mu statusu non-profit.
Tak więc wydaje się, że w Niemczech prawa o mowie nienawiści stosuje się bardzo nierówno.
Z jednej strony, federalna policja przeprowadza w całym kraju naloty na Niemców, którzy zamieszczają swoje myśli na Facebooku. Z drugiej strony, ludzie, którzy popierają jawnie zabójczą organizację terrorystyczną, okazującą wyłącznie nienawiść wobec jednej grupy etnicznej, Żydów, mają swobodę organizowania się, zbierania funduszy i maszerowania w sercu niemieckiej stolicy – jeśli tylko uprzejmie pominą "Syjoniści do gazu" i "Żydzie, Żydzie, tchórzliwa świnio, wyjdź i walcz sam".
Jakąkolwiek masz opinię o prawach o mowie nienawiści, jak wszystkie prawa, powinny być one stosowane w równy, konsekwentny sposób. Fakt, że uczestnicy antysemickiego marszu Al-Kuds mieli pozwolenie na dosłowne afiszowanie swojej nienawiści przez niemal czterdzieści lat, podczas gdy Niemcy mają rewizje w swoich mieszkaniach za antysemickie i rasistowskie wpisy na Facebooku, ujawnia niepokojący podwójny standard w stosowaniu tego prawa.
Co najmniej pokazuje to, że władze niemieckie wydają się mieć niezmiernie selektywny pogląd na to, co stanowi mowę nienawiści, wyłącznie w zależności od tożsamości grupy, która ją głosi.