Niedawna przemoc w Jerozolimie wybuchła z jednego jedynego powodu: nienawiści do Izraela i Żydów. Wezwania do mordowania Żydów ("O, Żydzi, pamiętajcie Chajbar; armia Mahometa powraca") są przypomnieniem, że dzisiaj dla wielu ta wojna z siódmego wieku trwa nadal. Na zdjęciu: Tłum Arabów wykrzykujących slogany przy Bramie Damasceńskiej w Jerozolimie 25 kwietnia 2021 roku. (Zdjęcie: Ahmad Gharabli/AFP via Getty Images) |
Ci, którzy twierdzą, że niedawna przemoc w Jerozolimie wybuchła, ponieważ izraelska policja nie pozwoliła arabskim muzułmanom na nocne świętowanie podczas postnego miesiąca ramadan, nie mają pojęcia, o czym mówią.
Ci, którzy mówią, że przemoc wybuchła, ponieważ Izrael nie pozwala arabskim mieszkańcom Jerozolimy (którzy mają izraelskie dowody osobiste jako rezydenci, ale nie są obywatelami Izraela) na uczestniczenie w wyborach Autonomii Palestyńskiej, także nie mają pojęcia, o czym mówią. Wszyscy oni wydają się nie mieć pojęcia o konflikcie izraelsko-palestyńskim.
Przemoc wybuchła z jednego, jedynego powodu: nienawiści do Izraela i Żydów. Wybuchła, ponieważ wielu muzułmanów nie chce widzieć Żydów w Jerozolimie ani w żadnej części Izraela. Od dziesięcioleci trwają ataki na izraelskie siły bezpieczeństwa i na Żydów w Jerozolimie – z "powodem" lub bez "powodu".
Kiedy młody Żyd w tramwaju w Jerozolimie bez żadnej przyczyny dostaje po twarzy, kiedy Żyd, który wyprowadza na spacer swojego psa, zostaje ciężko pobity przez muzułmański tłum, jest tak tylko z powodu ich wyglądu i wyznawanej religii. To są objawy nowoczesnej palestyńskiej nienawiści do Żydów.
Wystarczy posłuchać, co sami Palestyńczycy mówią, żeby zrozumieć, że widzą przemoc w kontekście ich trwającej od dziesięcioleci "walki o wyzwolenie Jerozolimy i Palestyny od syjonistycznego wroga".
Jerozolimscy Arabowie, którzy wylegli na ulice, by atakować izraelskich policjantów i żydowskich cywilów, mówią otwarcie, że przemoc jest częścią arabsko-palestyńsko-muzułmańskiej walki przeciwko Izraelowi.
Arabowie nie mówią, że rzucają kamienie i bomby zapalające na policjantów z powodu izraelskich ograniczeń w Ramadan wprowadzonych ze względów bezpieczeństwa, lub że biją, policzkują, atakują nożami i linczują żydowskich cywilów na ulicach Jerozolimy, ponieważ Izrael nie pozwala Arabom na wzięcie udziału w wyborach AP.
Komunikat arabskich uczestników zamieszek był wyraźny: muzułmanie odmawiają zaakceptowania jakiejkolwiek żydowskiej kontroli nad Izraelem, nad Starym Miastem Jerozolimy, a nawet nad żydowskimi miejscami świętymi, włącznie ze Ścianą Zachodnią. Ta Ściana – mur oporowy, to wszystko, co pozostało z żydowskiej Drugiej Świątyni, zniszczonej przez rzymski legion za cesarza Tytusa w 70 roku n.e. – jest dla narodu żydowskiego drugim [po Wzgórzu Świątynnym] najświętszym, najbardziej religijnym miejscem.
Jeśli przemoc dotyczyła izraelskich ograniczeń i palestyńskich wyborów, to dlaczego arabscy demonstranci przy Bramie Damasceńskiej (głównym wejściu dla pieszych na Stare Miasto Jerozolimy) skandowali stare zawołania wojenne, takie jak "Chajbar, Chajbar ja Jahood, dżaisz Mohammed saja'ud!" ("O, Żydzi, pamiętajcie Chajbar; armia Mahometa powraca!")?
Zawołanie odnosi się do bitwy pod Chajbar w 628 roku, kiedy po śmierci Mahometa Żydzi, którzy zostali wygnani do oazy Chajbar, około 160 kilometrów od Medyny, zostali zmasakrowani lub wygnani stamtąd.
Wezwanie do mordowania Żydów jest dla wielu przypomnieniem, że wojna z siódmego wieku nie jest zakończona.
Jeśli w "protestach" chodziło o prawo do świętowania ramadanu, to dlaczego jerozolimscy Arabowie nadal atakowali policjantów i żydowskich cywilów, a Hamas nadal odpalał rakiety z Gazy na Izrael – po zniesieniu restrykcji?
W rzeczywistości przemoc rozpoczęła się na długo zanim izraelska policja zabarykadowała Bramę Damasceńską, by powstrzymać arabską młodzież przed gromadzeniem się i nękaniem Żydów, którzy żyją w tej okolicy lub są w drodze do odprawienia modlitw przy Zachodniej Ścianie. Barykady zostały umieszczone włącznie z przyczyn bezpieczeństwa, nie po to, żeby przeszkodzić muzułmanom w świętowaniu ramadanu.
Przemoc nie miała też nic wspólnego z styczniowym ogłoszeniem przez prezydenta Autonomii Palestyńskiej, Mahmouda Abbasa, że zamierza przeprowadzić wybory do parlamentu i prezydentury Autonomii Palestyńskiej. Przemoc nie miała również nic wspólnego z kontrowersją wokół uczestnictwa Jerozolimskich Arabów w tych wyborach.
Po pierwsze, Izrael nigdy nie powiedział, że nie pozwoli na wybory w Jerozolimie, chociaż nie popierał entuzjastycznie tego pomysłu. Izrael przewidywał, że podobnie jak w poprzednich wyborach w AP, zwycięzcą prawdopodobnie będzie Hamas, grupa terrorystyczna, której celem jest zniszczenie Izraela. Izrael nie powiedział jednak niczego w tej sprawie.
Po drugie, olbrzymia większość jerozolimskich Arabów nawet nie brała udziału w poprzednich wyborach parlamentarnych i prezydenckich w AP (w 1996, 2005 i 2006 roku), chociaż Izrael nie zgłaszał zastrzeżeń co do ich udziału. Arabowie trzymali się z dala od wyborów AP, ponieważ nie chcieli być częścią palestyńskiego systemu politycznego.
Przez bojkotowanie wyborów Arabowie sygnalizują, że nie pokładają wiary w AP i jej przywódców i że są szczęśliwsi żyjąc pod rządami Izraela w Jerozolimie niż pod rządami byłego przywódcy OWP, Jasera Arafata i jego następcy, prezydenta AP, Mahmouda Abbasa.
Przeważająca większość jerozolimskich Arabów nie wykazała najmniejszego zainteresowania nadchodzącymi palestyńskimi wyborami. Nie wyszli na ulice z żądaniami, by Izrael pozwolił im na głosowanie lub kandydowanie w wyborach AP. Nawet nie podpisali petycji wzywającej Izrael do pozwolenia im na uczestniczenie w wyborach. Nie ogłosili strajku generalnego w arabskich dzielnicach Jerozolimy, by móc wziąć udział w wyborach AP.
W rzeczywistości wydaje się, że przedstawiciele ONZ i Unii Europejskiej są bardziej zainteresowani planowanymi przez Abbasa wyborami niż większość arabskich mieszkańców Jerozolimy.
Abbas, według wielu Palestyńczyków, w ogóle nigdy nie rozważał na poważnie zorganizowania wyborów. Ogłosił wybory dopiero, kiedy musiał, pod naciskiem wielu państw członkowskich Unii Europejskiej i innych międzynarodowych instytucji, które finansują jego rząd.
Gdyby Abbas rzeczywiście poważnie myślał o wyborach, szukałby rozwiązania w celu włączenia w nie Arabów z Jerozolimy. Abbas w rzeczywistości odrzucił szereg pomysłów przedstawionych mu przez społeczność międzynarodową, włącznie z możliwością, że jerozolimscy Arabowie będą głosowali online lub w punktach wyborczych ulokowanych na terenie AP o kilka minut drogi, niedaleko ich domów i nie pod izraelską suwerennością.
Abbas najwyraźniej ogłosił wybory wyłącznie po to, by ugłaskać zachodnich darczyńców, szczególnie Europejczyków. Od 2006 roku Abbas miał wiele okazji do zorganizowania wyborów; nie zrobił tego, ponieważ nigdy nie był to dla niego priorytet. Zawsze udawało mu się znaleźć wymówkę dla odwołania wyborów. W przeszłości oskarżał o to swoich rywali w Hamasie; teraz stara się obwiniać Izrael za "przeszkadzanie" w wyborach.
29 kwietnia Abbas wreszcie odwołał wybory, dowodząc, że nigdy nie traktował ich poważnie. Jak oczekiwano, Abbas użył sporu o Jerozolimę jako pretekstu do odroczenia wyborów na czas nieokreślony.
Abbas nie chce wyborów: wie, że Hamas ma ogromną szansę na wygraną.
Ponadto jego Fatah jest podzielony i stawał do wyborów parlamentarnych z trzema rywalizującymi listami.
Trzeba powiedzieć jasno: próba Abbasa zrzucenia odpowiedzialności za nieprzeprowadzenie wyborów na izraelski rząd jest po prostu wynikiem trwającego, nikczemnego podżegania do przemocy wobec Izraela i demonizowania Żydów przez niego i przez kierownictwo AP. Dzień za dniem Abbas karmi swoją ludność trującymi kłamstwami, takimi, jak to, że Żydzi "szturmują" meczet Al-Aksa i działają na rzecz zamienienia Jerozolimy w żydowskie miasto. Jest to umyślne i nieustanne podżeganie, które wyciąga młodych Arabów w Jerozolimie na ulice, żeby atakować policjantów i żydowskich cywilów oraz rozbudzać nienawiść do Żydów wśród Palestyńczyków.
Bassam Tawil: Muzułmański badacz i publicysta mieszkający na Bliskim Wschodzie.