Francuski prezydent Emmanuel Macron nie miał nawet dość przyzwoitości, by uzależnić swoje uznanie nieistniejącego państwa palestyńskiego od uwolnienia zakładników przez Hamas.
Do Macrona, w tym narcystycznym pokazie, dołączyli inni mali, miękcy przywódcy z dużymi, twardymi elektoratami islamistycznymi — premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer, premier Australii Anthony Albanese oraz premier Kanady Mark Carney — którzy poszli w jego ślady, nadając międzynarodową legitymację sprawie poświęconej terroryzmowi.
Palestyńska Autonomia nadal działa jako nielegalna dyktatura, przekazująca miliony na swój niesławny program "płacenia za zabijanie" — czasem nazywany "zasiłkiem socjalnym" — który przyznaje pensje terrorystom i ich rodzinom w zależności od liczby Żydów, których udało im się zamordować. Im więcej Żydów zamordują, tym wyższe miesięczne wynagrodzenie. Palestyńskie podręczniki szkolne wciąż usuwają Izrael z map, przedstawiają Żydów jako uzurpatorów i uczą dzieci, że najwyższym dążeniem jest męczeństwo.
Uznanie przez Macrona, oklaskiwane przez znaczną część Europy i świata, nie było aktem męża stanu dążącego do pokoju. Był to żałosny gest osłabionego przywódcy, który desperacko próbuje wystąpić w roli "moralnego arbitra" za granicą, by uniknąć rozliczenia w kraju. Macron jest gotów zdradzić Izraelczyków, którzy walczą nie tylko za Zachód, ale i za samych Francuzów.
I. Dreyfus jako matryca: narodziny nowoczesnego syjonizmu politycznego
W 1894 roku kapitan Alfred Dreyfus, oficer armii francuskiej pochodzenia żydowskiego, został fałszywie oskarżony o zdradę. Skandal ten rozdarł francuskie społeczeństwo na dwa obozy: antydreyfusistów, przesiąkniętych antysemickimi teoriami spiskowymi, oraz obrońców Dreyfusa, którzy stanęli po stronie zasad dowodów, sprawiedliwości i równości wobec prawa.
Histeria nie ograniczyła się do sali sądowej. Francuskie gazety szerzyły jadowite karykatury przedstawiające Żydów jako zdrajców, pasożytów i obcych intruzów w ciele narodu francuskiego. Tłumy na ulicach Paryża skandowały "Śmierć Żydom".
Dla wielu sprawa nie dotyczyła winy czy niewinności jednego oficera — lecz miejsca Żydów we Francji.
Jednym z obserwatorów tej tragedii był Teodor Herzl, żydowski dziennikarz z Wiednia relacjonujący ten proces. Herzl wierzył wcześniej w obietnicę europejskiego liberalizmu, przekonany, że Żydzi mogą w pełni zasymilować się w nowoczesnych państwach narodowych. Jednak w Paryżu zobaczył kruchość tego marzenia. Jeśli antysemityzm mógł wybuchnąć z taką siłą w kraju Woltera (który, niestety, sam był jadowitym antysemitą) i Oświecenia, to emancypacja była iluzją. Herzl doszedł do wniosku, że Żydzi nigdy nie będą bezpieczni, dopóki nie będą mieli własnego państwa.
Z tego objawienia narodziła się jego broszura Der Judenstaat ("Państwo Żydowskie") z 1896 roku, a rok później pierwszy Kongres Syjonistyczny w Bazylei. Jego wizja nie powstała w próżni; zrodziła się z jadu, którego był świadkiem we Francji. Afera Dreyfusa stała się tyglem, w którym wykuto nowoczesny syjonizm polityczny.
Francuskie prądy intelektualne nie tylko dały impuls syjonizmowi — one także zasiliły antysemityzm w formach, które miały rozprzestrzenić się na cały świat. Wahając się między obrońcami sprawiedliwości a handlarzami nienawiści, Francja końca XIX wieku wyznaczyła linie podziału, które rozbrzmiewały przez cały XX wiek.
II. Francuska literatura i zatrute źródło (lata 1890–1930)
Nie sposób zrozumieć nowoczesnego europejskiego antysemityzmu bez uwzględnienia jego francuskiego silnika literackiego. W 1886 roku Édouard Drumont opublikował La France juive ("Żydowska Francja") — bestseller, który uczynił z nienawiści wobec Żydów pełne, spójne wytłumaczenie francuskiego upadku. Drumont nie tylko "opisywał" Żydów; oskarżał ich jako obcą klikę, nadając ruchowi antysemickiemu zarówno slogany, jak i pozory intelektualnego uzasadnienia. Jego gazeta La Libre Parole uczyniła z antysemityzmu codzienny nawyk tysięcy czytelników. Stworzył wzorzec — spiski, demonologię finansową i pogardę kulturową — który rozprzestrzenił się po całej Europie i przetrwał aż do XX wieku.
W okresie międzywojennym klimat tylko się pogorszył. Jacques Doriot, który zaczynał jako wschodząca gwiazda francuskiej partii komunistycznej, przekształcił się w faszystę, zakładając Parti Populaire Français (PPF). Jego droga — od trybuna skrajnej lewicy do nazistowskiego kolaboranta — symbolizowała ponurą konwergencję: nienawiść do Żydów jako pomost między ekstremami. W czasie okupacji niemieckiej PPF wspierała politykę antyżydowską i naśladowała metody nazistów, pokazując, że francuska polityka mogła stać się przenośnikiem totalitaryzmu importowanego z zewnątrz.
Nawet francuski kanon literacki nie był wolny od tej trucizny. Louis-Ferdinand Céline, jeden z najwybitniejszych stylistów francuskiej prozy, opublikował dwa osławione pamflety — Bagatelles pour un massacre (1937) i L'École des cadavres (1938) — przesiąknięte ludobójczą nienawiścią do Żydów. Nigdy się z nich nie rozliczył. Nawet dekady później debaty o ponownym wydaniu jego pamfletów musiały uznać ich jawnie antysemicki, faszystowski rdzeń. Najważniejsze jest to, że gdy nienawiść zostaje napisana z literackim mistrzostwem — rozprzestrzenia się dalej.
III. Ślepa plama komunistów: od paktu Ribbentrop–Mołotow do defetyzmu (1939–1941)
Gdy Stalin podpisał pakt o nieagresji z Hitlerem w sierpniu 1939 roku, szok przeszył całą Europę. Francuska Partia Komunistyczna chwiała się przez kilka dni, po czym podporządkowała się Moskwie.
Rezultatem była kampania propagandowa, która promowała defetyzm i iluzoryczny "pokój" z Hitlerem właśnie w momencie, gdy Francja potrzebowała natychmiastowej mobilizacji. Źródła historyczne pokazują, jak komuniści rozpowszechniali pogląd, że wojna jest "imperialistyczna", co osłabiało wolę obrony w decydującym momencie.
Badania naukowe opisują zmiany taktyczne i wpływ w fabrykach oraz związkach zawodowych w latach 1939–1940. Narracja jest złożona, ale wniosek prosty: między sierpniem 1939 a czerwcem 1941 (kiedy Niemcy zaatakowały ZSRR — operacja "Barbarossa") stanowisko francuskich komunistów odzwierciedlało politykę Związku Radzieckiego, a nie interesy Francji. Postawa ta, jakkolwiek racjonalizowana, okazała się katastrofalnie oderwana od realnego zagrożenia, jakie wisiało nad krajem.
Podczas gdy skrajna prawica dała antysemityzmowi kazalnicę, część skrajnej lewicy dała Hitlerowi okno — krótkie, lecz brzemienne w skutkach — przez które mógł podzielić i osłabić francuską demokrację. Różne motywacje, ten sam efekt: Francja weszła w burzę wojenną osłabiona od wewnątrz.
IV. Vichy: państwowa współwina i deportacje
Po klęsce Francji z rąk Niemiec w 1940 roku nastąpiła kolaboracja. Reżim Vichy nie tylko podporządkował się niemieckim dekretom — wręcz z entuzjazmem przyjął własny, francuski antysemityzm. Aparat Vichy działał z biurokratycznym zapałem: ustawy określające, kto jest Żydem, wykluczanie Żydów z zawodów, konfiskaty majątków, internowania i ostatecznie deportacje do Auschwitz. Utrwalany przez dekady mit o Francji "chroniącej" Żydów, podczas gdy Niemcy ponosili winę, został całkowicie obalony przez historyków. Vichy było rządem francuskim, uchwalającym francuskie prawa, które prześladowały Żydów na francuskiej ziemi — i wysyłały ich na śmierć.
Szok był trwały, bo zdrada była intymna. Naród Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela zamienił własny kodeks prawny w narzędzie przeciwko mniejszości, która walczyła za Francję w obu wojnach światowych i wierzyła w jej ideały. To nie tylko historia okupacji — to historia narodowa.
V. Powojenna realpolitik: ochrona Wielkiego Muftiego
Niewiele epizodów lepiej ilustruje francuską dwulicowość niż powojenna ochrona, jaką Francja zapewniła Aminowi al-Husajniemu, Wielkiemu Muftiemu Jerozolimy. Na długo przed II wojną światową al-Husajni podżegał do krwawych pogromów przeciwko Żydom w Palestynie, szczególnie w 1929 roku w Hebronie i Safedzie. Następnie poparł ideologicznie pogrom Farhud w Iraku w 1941 roku, w którym zamordowano ponad stu Żydów, a setki zostały ranne. Podczas wojny był gorliwym sojusznikiem nazistowskich Niemiec: nadawał z Berlina audycje antyżydowskie i antybrytyjskie, zabiegał u Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera, by nie pozwalali Żydom emigrować do Palestyny, a nawet pomagał w rekrutacji bośniackich muzułmanów do Waffen-SS.
Po wojnie sprawa jego odpowiedzialności była oczywista. Jego nazwisko pojawiło się w rozmowach o procesach norymberskich; Jugosławia zażądała ekstradycji za zbrodnie wojenne, a Wielka Brytania początkowo popierała jego postawienie przed sądem.
Rząd francuski jednak, który przetrzymywał go w areszcie domowym od maja 1945 do maja 1946, miał inne priorytety. Obawiając się utraty wpływów w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, francuskie MSZ uznało, że łagodność wobec al-Husajniego przyniesie korzyści dyplomatyczne. Obawiano się, że jego proces może wywołać arabskie bunty i utratę "dobrej woli" w krajach muzułmańskich.
Polityczny pragmatyzm zwyciężył nad sprawiedliwością. Brytyjska determinacja osłabła; Jugosławia w końcu wycofała swój wniosek. Francja wykorzystała to jako wymówkę, by uniknąć procesu. W maju 1946 roku al-Husajni "uciekł" z Francji do Egiptu. Większość historyków zgadza się, że ucieczka ta była co najmniej tolerowana — jeśli nie ułatwiona — przez francuski rząd, który chciał pozbyć się kłopotliwego gościa i jednocześnie przypodobać się przywódcom arabskim.
Ten epizod ustanowił wzorzec, który prześladował francuską politykę przez dziesięciolecia: gdy trzeba było wybrać między sprawiedliwością wobec żydowskich ofiar a utrzymaniem sojuszy z Arabami, Paryż wybierał to drugie. W ten sposób Francja chroniła jednego z najbardziej zatwardziałych antysemitów XX wieku — czynnego sojusznika Hitlera, człowieka, który werbował muzułmanów do SS i podżegacza do pogromów — bo jego użyteczność polityczna była dla niej ważniejsza niż moralna odpowiedzialność.
Potem nastąpił krótki okres racjonalnego sojuszu i współpracy między Francją a Izraelem — okres, który doprowadził oba państwa do statusu potęg nuklearnych. Niestety, miesiąc miodowy nie trwał długo.
VI. De Gaulle i "polityka arabska" (1967 i później)
Reakcja Charles'a de Gaulle'a na wojnę sześciodniową w 1967 roku stanowiła punkt zwrotny w polityce Francji wobec Izraela. Kilka dni po oszałamiającym zwycięstwie Izraela, Paryż przeszedł od jednego z głównych dostawców broni dla Izraela do nałożenia embarga na broń — ruchu, który praktycznie zerwał więzi wojskowe i oznaczał strategiczny zwrot ku światu arabskiemu Bliskiego Wschodu. Embargo to, a także brutalne słowa, jakimi de Gaulle opisał Izrael i Żydów — nazwał ich m.in. "narodem pewnym siebie i dominującym" — pozostawiły trwałą ranę w relacjach francusko-izraelskich i otworzyły przestrzeń polityczną dla otwarcie proarabskiej realpolitik.
Logika tej zmiany była prosta: Francja chciała zabezpieczyć swoje długoterminowe interesy — dostawy ropy z krajów arabskich, relacje handlowe i wpływy w Afryce Północnej po dekolonizacji — nawet kosztem demokratycznego sojusznika. De Gaulle uważał, że utrzymywanie dobrych stosunków ze światem arabskim wzmocni globalną rolę Francji i pomoże jej zachować niezależność wobec USA i ZSRR. Moralną konsekwencją była jednak wyraźna podwójna miara: uniwersalistyczna retoryka w kraju, a za granicą — transakcyjny cynizm.
VII. Giscard, łączenie rodzin i zwrot demograficzny (1974–1981)
Porządek społeczny po 1968 roku przyniósł decyzje, których długofalowe skutki społeczne i polityczne często się dziś bagatelizuje. Jedną z nich była polityka łączenia rodzin imigrantów, utrwalona w połowie lat 70. przez prezydenta Valéry'ego Giscarda d'Estaing i jego premierów. Zezwalając pracownikom-imigrantom na sprowadzanie rodzin, rząd przekształcił tymczasową politykę zatrudnienia w trwałą zmianę demograficzną — z poważnymi konsekwencjami dla polityki wewnętrznej i dla składu elektoratu, który w kolejnych dekadach miał wpływać na podejście Francji do Bliskiego Wschodu.
Trzeba jasno powiedzieć: ta polityka nie przesądzała wprost o kierunku francuskiej dyplomacji, lecz pomogła stworzyć elektoraty, których nastroje i głosy politycy zaczęli coraz częściej brać pod uwagę — nierzadko próbując pozyskać je symbolicznymi gestami w polityce zagranicznej. Innymi słowy: polityka imigracyjna stała się czynnikiem w kalkulacjach geopolitycznych.
VIII. Schronienie dla Chomeiniego: francuska platforma dla rewolucji (1978–1979)
Gdy ajatollah Ruhollah Chomeini spędzał ostatnie miesiące wygnania w Neauphle-le-Château pod Paryżem, Francja nieświadomie stała się platformą transmisyjną irańskiej rewolucji islamskiej. Dzięki wolności prasy i tłumom dziennikarzy zgromadzonych wokół duchownego jego kazania i oświadczenia błyskawicznie trafiały do Iranu. To, co francuskie władze postrzegały jako krótkotrwały akt gościnności, okazało się strategicznym błędem: otwartość Francji nadała Chomeiniemu megafon, który pomógł mu zjednoczyć rewolucję, obalić szacha i ustanowić teokratyczny reżim wrogi Zachodowi.
Decyzja o wpuszczeniu Chomeiniego na terytorium Francji była złożona. Został wydalony z Nadżafu w Iraku i szukał miejsca, z którego mógłby swobodnie komunikować się z rodakami. Francuscy urzędnicy kierowali się głównie względami azylowymi i proceduralnymi, a nie chęcią wspierania islamskiej rewolty. Jednak efekt był oczywisty: pobyt Chomeiniego we Francji dał mu globalną scenę, a francuskie media i swobody obywatelskie uczyniły z niego ikonę
IX. Mitterrand, Bejrut i paradoks ochrony (1982)
Wojna w Libanie w 1982 roku po raz kolejny pokazała, jak Francja potrafi przedstawiać się retorycznie jako mediator, prowadząc w praktyce politykę, którą wielu w Izraelu i USA uważało za nieprzejrzystą, a czasem wręcz wrogą.
Gdy izraelskie wojska zamknęły okrążenie wokół zachodniego Bejrutu, a przywództwo OWP stanęło w obliczu unicestwienia, Paryż — pod rządami prezydenta François Mitterranda — zaczął zabiegać o utworzenie sił wielonarodowych, które miałyby nadzorować ewakuację OWP z Libanu. Francja naciskała na tę koncepcję i wysłała własnych żołnierzy w ramach kontyngentu międzynarodowego, który miał czuwać nad bezpiecznym wyjazdem Palestyńczyków.
Z perspektywy dyplomatycznej Paryż przedstawiał tę misję jako próbę ocalenia OWP od całkowitego zniszczenia. Sam Jasir Arafat publicznie dziękował Francji za jej rolę w zorganizowaniu i zagwarantowaniu ewakuacji.
Ta interwencja jednak pogłębiła wizerunek Francji jako państwa stronniczego. Krytycy twierdzili, że gotowość Paryża do "ochrony" OWP wynikała nie z humanitaryzmu, lecz z dążenia do utrzymania wpływów w Lewancie i w świecie arabskim.
Misja rzeczywiście doprowadziła do ewakuacji tysięcy bojowników i przywódców OWP, ale krwawe konsekwencje — zwłaszcza masakry w Sabra i Szatila — ujawniły ograniczenia dyplomatycznego teatru, jeśli nie idzie za nim realna ochrona cywilów i konsekwencja wobec milicji.
Francuska rola w Bejrucie w 1982 roku pozostaje więc dwuznaczna: oficjalnie — misja pokojowa; w praktyce — część długiej historii polityki, w której Paryż częściej chronił sprawców przemocy niż ich ofiary.
X. "Tajny układ": PFLP i francuski wywiad
Jednym z najbardziej ponurych, a zarazem wymownych epizodów francuskiej dyplomacji końca XX wieku była cicha współpraca pomiędzy francuskimi służbami wywiadowczymi a palestyńskimi organizacjami terrorystycznymi.
Po serii zamachów na terytorium Francji w latach 70. i 80., byli funkcjonariusze francuskiego wywiadu przyznali później, że służby bezpieczeństwa zawarły nieformalne porozumienia z frakcjami palestyńskimi — nie z sympatii, lecz z czysto pragmatycznego strachu przed kolejnymi atakami.
Yves Bonnet, były szef Dyrekcji Nadzoru Terytorialnego (DST), publicznie opisał, jak jego służba utrzymywała "kanały komunikacji" z organizacjami palestyńskimi, by "zapobiegać zamachom" i "chronić spokój wewnętrzny".
Nie była to dyplomacja wysokich zasad. Był to cyniczny układ: tolerancja i kontakt w zamian za obietnicę, że terroryści nie będą atakować Francji.
Moralny koszt takiej polityki był ogromny. Uczynienie stabilności najwyższym priorytetem oznaczało milczącą normalizację relacji z organizacjami, które otwarcie atakowały Żydów i Izraelczyków.
Te zakulisowe kontakty zatarły granicę między kontrterroryzmem a współudziałem — i stanowiły wczesny przykład współczesnego francuskiego wzorca: gdy bezpieczeństwo Żydów zderza się z chęcią zachowania spokoju i wpływów w świecie arabskim, Francja wybiera to drugie.
XI. Odruch arabski Chiraca
Kariera Jacques'a Chiraca uosabiała sprzeczności francuskiej polityki postkolonialnej: był to przywódca, który potrafił publicznie zmierzyć się z przeszłością (jego słynne przemówienie z 1995 roku, w którym uznał odpowiedzialność Francji za deportacje Żydów pod Vichy, było historycznym przełomem), a jednocześnie utrzymywał serdeczne, wręcz osobiste relacje z arabskimi autokratami.
Znane były jego długoletnie, niemal przyjacielskie więzi z Irakiem i Saddamem Husajnem — przykład, jak francuska polityka zagraniczna często stawiała osobiste układy i handel nad moralną przejrzystością.
Ten sam instynkt widać w symbolicznych epizodach. W październiku 1996 roku, podczas wizyty w Izraelu, Chirac gwałtownie zareagował na działania izraelskich ochroniarzy w cywilu podczas spaceru po Starym Mieście w Jerozolimie, nazywając je "prowokacją".
Incydent ten stał się symbolem francuskiej wrażliwości na domniemane upokorzenia ze strony Izraela i gotowości do teatralnych wybuchów, które dobrze trafiały w nastroje arabskiej ulicy.
Niezależnie od tego, czy był to szczery gniew, czy polityczna inscenizacja, umocnił wizerunek Francji jako kraju, który publicznie karci Izrael, a prywatnie pobłaża arabskim reżimom.
Chirac także odgrywał rolę pośrednika w momentach kryzysu. Po niepowodzeniu szczytu w Camp David w 2000 roku i wybuchu drugiej intifady, Paryż znów przyjął postawę "rozjemcy", często w sposób interpretowany jako osłaniający palestyńskie kierownictwo.
Tym samym potwierdził francuską skłonność: grać rolę moralnego arbitra, a zarazem prowadzić politykę chroniącą własne wpływy w świecie arabskim — jak wcześniej w stosunkach z irackim dyktatorem.
XII. Al-Durrah: ikona, która podzieliła naród
Niewiele obrazów z konfliktu izraelsko-palestyńskiego wywarło taki emocjonalny wpływ jak nagranie wyemitowane przez France 2 w dniu 30 września 2000 roku: ojciec skulony nad swoim synem, świszczące kule — i chłopiec, który rzekomo ginie na oczach kamer. Scena śmierci Muhammada al-Durry stała się symbolem palestyńskiego cierpienia i iskrą zapalną dla muzułmańskiego świata. Pierwszy reportaż France 2, z komentarzem Charles'a Enderlina i nagrany przez Talala Abu Rahmę, został powszechnie uznany za prawdziwy i wielokrotnie powtarzany; kształtował opinię publiczną w pierwszych miesiącach drugiej intifady — brutalnego palestyńskiego powstania przeciwko Izraelowi.
Jednak ta narracja nie przetrwała długo pod naporem analizy technicznej i sądowej. Późniejsze śledztwa, rekonstrukcje i ponowne oględziny materiału filmowego wzbudziły poważne wątpliwości, czy chłopiec został faktycznie trafiony izraelskimi kulami — a nawet, czy w ogóle został postrzelony. Niektórzy badacze dowodzili, że materiał był zmontowany lub opatrzony komentarzem w sposób, który tworzył dramatyczny, lecz nie w pełni uzasadniony obraz — na przykład: skoro Muhammad al-Durrah został rzekomo postrzelony, to dlaczego na miejscu nie było żadnej krwi?
Kontrowersja przerodziła się w procesy o zniesławienie, burzliwe debaty medialne i długotrwałą wojnę narracji. Dla wielu krytyków przypadek al-Durry stał się testem: czy francuskie media są w stanie rzetelnie relacjonować konflikt izraelsko-palestyński, czy też ulegają emocjom i ideologicznym uprzedzeniom?
Polityczne skutki były natychmiastowe. Obraz ten wzmocnił nastroje antyizraelskie we Francji, wywołał protesty i wpłynął na ton relacji medialnych o Bliskim Wschodzie.
Niezależnie od tego, czy ktoś uznaje pierwotny przekaz France 2, czy raczej przychyla się do sceptyków, sprawa al-Durry pokazała, jak jedno nagranie może zmienić polityczną chemię całego kraju — i jak krucha stała się wiarygodność francuskich mediów.
XIII. Francuska inteligencja antysyjonistyczna
Poza prezydentami i szefami wywiadu, ogromny wpływ na postawy społeczne ma francuska klasa intelektualna i medialna. Od niektórych wpływowych publicystów po redakcje głównych dzienników — antysyjonistyczne narracje często przenikały do dyskursu publicznego, czasem przekraczając granicę między krytyką polityczną a potępieniem o zabarwieniu kulturowym czy religijnym.
Wiele mediów — od lewicowego Mediapart po Le Monde i Libération — bywa oskarżanych o asymetrię w relacjach: potępiają najostrzej izraelskie działania, jednocześnie "kontekstualizując" lub bagatelizując przemoc i podżeganie po stronie palestyńskiej.
Sam Edwy Plenel, zanim założył Mediapart, a będąc redaktorem naczelnym Le Monde, miał epizod, który stał się symbolem tej mentalności. W 1972 roku, pisząc w tygodniku Rouge (organ Ligi Komunistycznej Rewolucyjnej), zareagował na masakrę izraelskich sportowców podczas igrzysk olimpijskich w Monachium nie potępieniem, lecz... pochwałą. Pisał, że "żaden rewolucjonista nie może potępić Czarnego Września" po tym, jak organizacja zamordowała sportowców z Izraela — co w istocie było aktem "bezwarunkowego poparcia" dla terrorystów.
Choć później Plenel przyznał, że był to błąd młodości, epizod ten przypomina, jak część francuskiej lewicy przekraczała granicę między solidarnością z Palestyńczykami a gloryfikacją przemocy.
Taki klimat rodzi dwa problemy. Po pierwsze, czyni debatę publiczną kapryśną — duża część opiniotwórczych elit postrzega wydarzenia przez pryzmat francuskiego uniwersalizmu i praw człowieka, lecz stosuje te zasady wybiórczo, gdy chodzi o Żydów lub Izrael. Po drugie, daje politykom przyzwolenie, by odzwierciedlać te uprzedzenia w praktyce: prowadzić politykę mniej przychylną wobec Izraela niż wobec jego przeciwników. Skutek jest przewidywalny: gdy oburzenie moralne jest selektywne, traci wiarygodność — a Żydzi i Izrael często ponoszą tego cenę.
XIV. Relacje medialne, które wprowadziły naród w błąd
Nie sposób zrozumieć ambiwalencji francuskiej polityki wobec Izraela bez przyjrzenia się krajowym mediom. Od dziesięcioleci pierwsze strony Le Monde, Libération czy Le Monde Diplomatique kształtują narrację, w której Izrael przedstawiany jest jako agresor, a palestyńska przemoc — jako zrozumiała reakcja.
Nagłówki opisujące izraelskie akcje antyterrorystyczne jako "agresję", przy jednoczesnym minimalizowaniu ataków rakietowych czy zamachów samobójczych, ukształtowały opinię publiczną we Francji — czasem silniej niż przemówienia prezydentów.
Efekt tej redakcyjnej stronniczości jest kumulatywny: każda okładka, każdy komentarz, każda tendencyjna fotografia budują narracyjną architekturę, w której Izrael jawi się jako wieczny agresor, a Palestyńczycy — jako ofiary. To wypaczenie nie jest czysto akademickie. Wpływa na decyzje polityczne, wzmacnia intelektualistów, którzy mylą antysyjonizm z moralną cnotą, i tworzy klimat, w którym politycy mogą bezkarnie zdobywać punkty, dystansując się od Jerozolimy.
W dłuższej perspektywie takie media zapewniły kulturalne alibi dla dyplomatycznych zdrad.
XV. Katar S.A.: pieniądze, wpływy i ślepa plamka Macrona
W XXI wieku francuska "polityka arabska" zyskała bardziej transakcyjny charakter — coraz częściej chodziło w niej o inwestycje w gospodarkę. Niewiele państw inwestowało we Francji tak agresywnie jak Katar. Ten bogaty w ropę emirat wpompował miliardy euro w paryskie nieruchomości, media, luksusowe marki i kluby sportowe. Zakup drużyny piłkarskiej Paris Saint-Germain stał się symbolem tego, jak głęboko kapitał katarski wniknął w życie publiczne Francji. Wraz z pieniędzmi przyszła miękka siła: kanały telewizyjne, think tanki i kampanie wpływu, których celem było promowanie narracji Kataru w francuskim dyskursie.
Katar nie ma jednak nieskazitelnej reputacji. Przez lata finansował Hamas i dawał schronienie jego przywódcom. Fakt, że Francja tolerowała — a nawet zabiegała o względy Kataru mimo tych powiązań — świadczy o dobrze znanym wzorcu: geopolityczny oportunizm wygrywa z moralną przejrzystością.
Sam Macron zachowuje się wobec Kataru dwuznacznie — raz krytyczny, raz entuzjastyczny. Paradoks jest oczywisty: ten sam prezydent, który w kraju głosi ideały świeckości republikańskiej, za granicą wita z otwartymi ramionami monarchię oskarżaną o finansowanie islamistycznego ekstremizmu.
Niektórzy katarscy inwestorzy w ostatnich latach zaczęli wycofywać środki z Francji, co pokazuje, że ich poparcie ma charakter warunkowy i że balansowanie Macrona przynosi niepewne rezultaty. Równocześnie prezydent chwali się nowymi partnerstwami gospodarczymi, w tym obietnicą kolejnych 10 miliardów euro inwestycji katarskich we Francji — przypomnieniem, że za górnolotnymi gestami dyplomatycznymi kryją się często zwykłe interesy finansowe.
XVI. "Nieugięta Francja": zagrożenie od wewnątrz
W samej Francji radykalna partia lewicowa La France Insoumise (LFI — "Francja Nieugięta"), kierowana przez Jean-Luca Mélenchona, stała się destabilizującą siłą polityczną. Jej taktyki coraz częściej przypominają metody stosowane niegdyś przez nazistów: uliczne zastraszanie, nieustanną propagandę i obsesyjne poszukiwanie kozłów ofiarnych.
LFI uczyniła z antysemityzmu i wrogości wobec Izraela centralne elementy swojej retoryki. Deputowani tacy jak Thomas Portes, Aymeric Caron czy Rima Hassan uczynili z antysyjonizmu niemal monopolistyczny projekt polityczny, wykorzystując Izrael jako błyskawiczny zapalnik emocji i nienawiści.
Cel jest oczywisty: zmobilizować jak najwięcej głosów w społecznościach imigranckich, gdzie taka retoryka często trafia na podatny grunt.
Dla Macrona, który utracił poparcie większości rodowitych i zintegrowanych Francuzów, "poświęcenie Izraela" ma więc podwójny sens: z jednej strony jest próbą przypodobania się części tego elektoratu, z drugiej — próbą uspokojenia ulicznej radykalnej lewicy, rozzuchwalonej ciągłą agitacją Mélenchona i jego zwolenników.
XVII. 7 października 2023 roku i później: antyizraelski zwrot Macrona
Masakra dokonana przez Hamas 7 października 2023 roku była moralnym punktem zwrotnym. Początkowo słowa Macrona były jednoznaczne:
"Francja solidaryzuje się z Izraelem i Izraelczykami, wspiera ich bezpieczeństwo i prawo do obrony."
Napisał to w dniu ataku. Ale już po kilku miesiącach ton się zmienił. W miarę jak światowe media zalewały obrazy zniszczeń w Gazie, a francuska lewica i społeczności muzułmańskie wywierały presję, Macron zaczął podkreślać "względy humanitarne" i publicznie wzywać do zawieszenia broni.
25 lipca 2025 roku ogłosił na platformie X (dawniej Twitter):
"Najpilniejsze dziś to zakończenie wojny w Gazie i ocalenie ludności cywilnej."
Zapowiedział też, że na forum ONZ formalnie uzna państwo palestyńskie — co uczynił 23 września 2025 roku.
Ten zwrot ujawnił słabość jego kalkulacji. Macron przedstawiał uznanie Palestyny jako "akt humanizmu", sposób na "przywrócenie nadziei politycznej" i odnowienie idei dwóch państw. W praktyce jednak gest ten był złym rozeznaniem i polityczną naiwnością — jeśli nie był obłudny.
Macron zaznaczył wprawdzie, że uznanie ma charakter warunkowy (Hamas musi oddać władzę, a Autonomia Palestyńska się zreformować), ale te warunki są niewykonalne. Państwo bez gwarancji bezpieczeństwa i realnego planu rozbrojenia terrorystów oznacza nagrodzenie tych, którzy stosują przemoc jako metodę polityki.
Deklaracja Macrona wygląda więc nie jak akt męża stanu, lecz jak pusta salwa — symboliczna próba przypodobania się głośnym środowiskom wewnątrz kraju i odzyskania moralnego autorytetu na scenie międzynarodowej, kosztem Izraela i bez żadnych korzyści dla Stanów Zjednoczonych.
Reakcja świata była natychmiastowa i wymowna. Twardogłowi w Izraelu wykorzystali ten moment, by jeszcze bardziej umocnić swoje stanowisko. Minister finansów Bezalel Smotrich ironicznie "podziękował" Macronowi za dostarczenie "kolejnego powodu" do rozszerzenia izraelskiej suwerenności nad częścią Judei i Samarii, a inni ministrowie zaczęli otwarcie rozważać kroki w kierunku aneksji.
Stany Zjednoczone także nie poparły tej decyzji. Amerykańscy dyplomaci ostrzegli, że jednostronne uznania osłabiają szanse na uwolnienie zakładników i wzmacniają ekstremistów w palestyńskiej polityce.
Ambasador USA w Izraelu Mike Huckabee sarkastycznie skomentował:
"Jeśli Francja tak bardzo pragnie państwa palestyńskiego, niech wydzieli kawałek Lazurowego Wybrzeża."
W praktyce Macron osłabił własnych sojuszników i sabotował kanały negocjacyjne, które mogły doprowadzić do uwolnienia zakładników.
XVIII. Skutki wewnętrzne: Macron kontra Francuzi
Na gruncie krajowym manewr Macrona przyjęto bardzo chłodno. Wiele sondaży wskazuje, że około trzy czwarte Francuzów sprzeciwiało się natychmiastowemu, bezwarunkowemu uznaniu państwa palestyńskiego, dopóki w Gazie przetrzymywani są izraelscy zakładnicy lub dopóki Hamas utrzymuje władzę.
Rozbieżność między prezydentem a opinią publiczną jest uderzająca. Podczas gdy Macron szukał oklasków za granicą, w kraju był postrzegany jako człowiek uprawiający moralne pozerstwo, które nie przyniesie pokoju, a może tylko pogłębić chaos.
Jego wiarygodność osłabiają również liczne kryzysy wewnętrzne: masowe protesty przeciwko reformom emerytalnym, niepopularne decyzje gospodarcze i ogólne zmęczenie społeczne. Autorytet rządu traci, a poparcie prezydenta spada. W takiej sytuacji decyzja o uznaniu Palestyny wygląda nie na akt odwagi, lecz na błędnie obliczony gest polityka w defensywie, który próbuje ratować własną pozycję.
Macronowski "akt uznania" prawdopodobnie przyniesie więcej szkody niż pożytku.
Rozgniewał Izrael, nie zyskał poparcia Stanów Zjednoczonych, zraził dużą część francuskich wyborców i wzmocnił izraelskich twardogłowych.
Zamiast ożywienia dyplomacji mamy więc jeszcze głębszy impas — a reputacja Francji jako "uczciwego pośrednika" legła w gruzach.
Ten rozdźwięk — między prezydentem, który desperacko szuka poklasku za granicą, a społeczeństwem coraz bardziej sceptycznym wobec elit — jest największą ironią.
Naród Alfreda Dreyfusa, Émila Zoli i Deklaracji Praw Człowieka, często przywoływany jako symbol uniwersalizmu, ma dziś rząd bardziej zainteresowany pustymi gestami niż prawdziwą sprawiedliwością.
Manewr Macrona, podobnie jak embargo de Gaulle'a na Izrael czy powojenna ochrona muftiego al-Husajniego, zapisze się w historii nie jako przykład mądrości, lecz jako kolejny rozdział w księdze francuskich podwójnych standardów wobec Żydów i Izraela.
XIX. Co dalej?
Zawiła relacja Francji z Żydami, syjonizmem i państwem Izrael sięga od afery Dreyfusa po dzisiejszy teatr dyplomatyczny pod rządami Macrona.
To historia spleciona z wzniosłych ideałów i haniebnych kompromisów, w której francuskie interesy wielokrotnie stawiano ponad moralną jasność — oraz historia przywódców, którzy z powodów prestiżu lub polityki wewnętrznej flirtowali z autokratami i "sprawami arabskimi".
Nowe i szczególnie niepokojące jest to, że współczesna prezydentura — ambitna na arenie międzynarodowej, lecz słaba w kraju — wybrała symboliczną, jednostronną i iluzoryczną ścieżkę: uznanie fikcyjnego państwa palestyńskiego w momencie, gdy region pogrążony jest w przemocy, zakładnicy wciąż cierpią, a dyplomacja balansuje na krawędzi.
Macron sprzedaje ten gest jako sposób na "izolowanie Hamasu", lecz w praktyce osiąga odwrotny efekt: usztywnia stanowisko Izraela, dzieli społeczeństwo francuskie i otwiera na nowo rany, które nigdy się nie zagoiły.
Jeśli stulecie francuskich wahań między zasadami a interesem czegoś nas uczy, to tego, że gesty pozbawione realnych gwarancji bezpieczeństwa nie przynoszą pokoju.
Uznanie nieistniejącego państwa — gdy terroryści wciąż sprawują władzę i więżą zakładników — to nagroda za przemoc, a nie droga do stabilizacji.
Trwały pokój wymaga wiarygodnych gwarancji, rozbrojenia organizacji terrorystycznych i skoordynowanej dyplomacji z udziałem Izraela i Stanów Zjednoczonych — a nie jednostronnych deklaracji, które rozpalają emocje i przynoszą chaos.
Francja, jeśli naprawdę chce być "krajem praw człowieka", musi wreszcie uczciwie spojrzeć w lustro: uznać swoje antyżydowskie dziedzictwo, kolaborację Vichy, powojenne kompromisy z nazistowskimi zbrodniarzami i długą tradycję flirtu z ruchami antyliberalnymi.
Dopiero wtedy będzie mogła wiarygodnie mówić o "pokoju i dobrobycie" — w świecie arabskim, w Izraelu i u siebie w domu.
Pierre Rehov — francuski reporter, pisarz i reżyser filmów dokumentalnych. Absolwent prawa na Uniwersytecie Paris-Assas. Autor sześciu powieści, m.in. Beyond Red Lines, The Third Testament i Red Eden (przetłumaczonych z francuskiego). Jego najnowszy esej o wydarzeniach po masakrze z 7 października — 7 octobre – La riposte — stał się bestsellerem we Francji. Jako dokumentalista wyreżyserował 17 filmów, często realizowanych w strefach wojennych Bliskiego Wschodu, dotyczących terroryzmu, manipulacji medialnej i prześladowań chrześcijan. Jego ostatni film, Pogrom(s), analizuje starożytne źródła nienawiści do Żydów w cywilizacji muzułmańskiej jako główną siłę napędową masakry z 7 października.
