Słowo "uchodźca" jest terminem prawnym, zdefiniowanym przez kilka traktatów międzynarodowych. Dokumenty te doprowadziły do powołania Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) i podtrzymują znaczenie agentury ONZ odpowiedzialnej za uchodźców do dnia dzisiejszego.
Jednakże, treść tych traktatów nie odpowiada temu, jak UNHCR kompleksowo próbuje oszukać ludność Europy odnośnie dominującego statusu napływu demograficznego na kontynent w tym roku.
Żaden z tych dokumentów – ani Konwencja ds. Uchodźców z 1951 r., ani Protokół z roku 1967 Odnośnie Statusu Uchodźców, ani nawet własne Postanowienia Dublińskie samej Unii Europejskiej – nie przyznaje prawa do statusu uchodźców osobom podróżującym przez kilka bezpiecznych krajów i nielegalnie przekraczającym wiele granic, aby "wybrać sobie" najlepsze państwo opiekuńcze.
Nawet legalny uchodźca z Syrii, mieszkający obecnie, na przykład, w Turcji czy Libanie, traci swój status uchodźcy płacąc przemytnikom ludzi, aby dostać się do Europy. Zgodnie z prawem międzynarodowym, taki uchodźca staje się wówczas "osobą ubiegającą się o azyl – azylantem". Dopiero po zbadaniu jego wniosku i wydaniu orzeczenia o jego słuszności przez odpowiednie struktury rządowe w danym kraju, może on odzyskać status "uchodźcy".
Do tej pory, media światowe posłusznie śledziły fałszywy obraz sytuacji nakreślony przez UNHCR. Osoby zaniepokojone nierejestrowanym i nieograniczonym napływem muzułmanów do Europy – osoby, których obawy zostały mrocznie potwierdzone przez piątkowe (14 listopada 2015r.) okrucieństwa popełnione przez dżihadystów w Paryżu – są przede wszystkim oskarżane o brak litości dla domniemanych uchodźców.
Jednakże, prasa nie jest osamotniona w zdefiniowaniu przyjęcia muzułmanów nielegalnie przybywających do Europy jako obowiązku moralnego. Aby uprawomocnić tegoroczny ludzki potop, wysuwane są również systematycznie argumenty ekonomiczne, uwzględniające starzejące się populacje narodów europejskich.
Przywołując wyniki Światowego Raportu Monitorującego, opracowanego przez Bank Światowy, pt. "Cele Rozwojowe w Erze Zmian Demograficznych", a opublikowanego w ubiegłym miesiącu, jego przewodniczący Jim Yong Kim, oznajmił z przekonaniem, że:
Poprzez prowadzenie właściwej polityki, ta era zmian demograficznych może stanowić koło zamachowe dla rozwoju ekonomicznego...Wszyscy odniosą korzyści, jeżeli kraje ze starzejącymi się populacjami będą w stanie stworzyć uchodźcom i migrantom możliwości uczestniczenia w ich gospodarce.
Mimo innej struktury administracyjnej niż ONZ, Bank Światowy pozostaje mimo wszystko częścią jego systemu.
Zwrot "Cele Rozwojowe" w tytule raportu opracowanego przez Bank Światowy stanowi jasny sygnał. Odnosi się on do Milenijnych Celów Rozwojowych, opracowanego pod przewodnictwem byłego Sekretarza Generalnego ONZ, Kofiego Annana, kompleksowego planu przekształcenia ONZ z organizacji zajmującej się przede wszystkim ograniczeniem międzynarodowych działań wojennych w koło zamachowe światowej "sprawiedliwości społecznej".
Podczas gdy organizacje medialne, organizacje pozarządowe, kierujący się zasadami moralności aktywiści i celebryci podążają w kierunku wyznaczonym przez UNHCR, wiele głównych instytucji finansowych również imituje deklarację Banku Światowego: napływ migrantów do Europy powinien być powitany z otwartymi ramionami.
Na przykład, jeden ze światowych gigantów bankowych, HSBC, przewidział poważne zyski fiskalne dla krajów Unii Europejskiej, po upływie "okresu przejściowego". W nocie badawczej, wystosowanej przez HSBC 8 października, a opracowanej przez grupę prognostyków pod przewodnictwem Fabiego Balboniego, podsumowano to następująco:
Z perspektywy ekonomicznej, Europa potrzebuje więcej osób pracujących. Dobrze wiadomo, że większość krajów europejskich ma szybko starzejące się populacje. Rezultatem tego jest bardziej powolny wzrost gospodarczy, a co za tym idzie, niższe wpływy podatkowe przy równoczesnym rosnącym wydatkowaniu przez rządy tych państw na emerytury i służbę zdrowia. W szczególności, strefa euro wkrótce stanie przed tym wyzwaniem demograficznym będąc w pętli kredytowej. Najłatwiejszym sposobem na to, aby wspierać więcej emerytów jest zwiększenie ilości podatników.
Grupa badawcza banku HSBC do spraw makroekonomii europejskiej poszła o krok dalej, docierając do konkretnych liczb:
Przy 220 milionach osób w wieku produkcyjnym, szacujemy, że dodatkowy milion imigrantów rocznie mógłby zwiększyć potencjalny wzrost w strefie euro o 0,2% rocznie, a skumulowany potencjalny PKB do roku 2025 mógłby być wyższy o 300 miliardów euro. Mimo, że wprowadzenie imigrantów na rynek pracy zajmie pewien okres czasu, jednakże nawet krótkoterminowe wyższe wydatki publiczne niezbędne do poradzenia sobie z kryzysem mogłyby wzmocnić ten wzrost.
Problematycznym jest fakt, że przewidywania te są sprzeczne ze wszystkimi dostępnymi przesłankami.
Nawet w kraju z ugruntowaną populacją islamską, jakim jest Wielka Brytania, bezrobocie wśród muzułmanów pozostaje na poziomie 50% dla mężczyzn i 75% dla kobiet.
Ponadto, muzułmanie w Wielkiej Brytanii reprezentują środowisko o najwyższym odsetku urodzin. Łącząc to z poziomem bezrobocia, ci wyimaginowani zbawcy konającego europejskiego modelu pomocy społecznej są, jako grupa, odbiorcami dochodów państwa, a nie przyczyniają się do ich wzrostu.
Kolejne pokolenia muzułmanów w krajach europejskich, jak zauważył w 2009 roku Christopher Caldwell, nie normalizują się z odsetkiem urodzin wśród populacji przyjmujących, jak miało to miejsce w przypadku poprzednich grup imigrantów. Trend ten mógłby zapewne być skuteczny przy zwiększeniu liczby ludności w Europie, ale stanowi również sygnał alarmowy.
Jak ostatnio oznajmiła Baronowa Caroline Cox, przymknięcie oczu na poligamię w Wielkiej Brytanii – a także Francji, Belgii i Niemczech – spowodowało, że niektórzy muzułmańscy mężczyźni mają ponad 20 dzieci urodzonych przez kilka żon; dzieci, które są na utrzymaniu państwa. Jest to w istocie mroczna wiadomość dla integracji: rodziny o poglądach fundamentalistycznych rozmnażają się znaczniej szybciej niż ich współwyznawcy o poglądach bardziej umiarkowanych.
Nawet gdyby napływ demograficzny obejmujący w chwili obecnej Europę stanowili tylko i wyłącznie prawdziwi azylanci syryjscy, wśród których istnieje nieco niższy odsetek urodzin niż wśród muzułmanów z południowej Azji czy Afryki, sytuacja ekonomiczna i tak by się pogarszała.
W niedawnym badaniu przeprowadzonym w Danii wykazano, że ze wszystkich grup migrantów, które osiedliły się w tym kraju, Syryjczycy mieli najniższy poziom zatrudnienia ze wszystkich (22,8%). W innym badaniu longitudinalnym, również przeprowadzonym w Danii, wykazano, że wśród tych migrantów muzułmańskich, którzy przybyli do tego kraju, twierdząc, że są uchodźcami, tylko jeden na czterech faktycznie znajdywał pracę po dziesięciu latach pobytu.
Pomimo, że cztery miliony osób opuściły Syrię z powodu panujących tam starć i pomimo łatwego dostępu do fałszywych syryjskich dokumentów tożsamości, szacuje się, że ze wszystkich migrantów, którzy przybyli do Europy w tym roku, Syryjczycy stanowią tylko 20% obecnej – i wciąż wzrastającej – całości.
Reakcją na wysoką liczbę nie-Syryjczyków, którzy wykorzystali nielegalne środki, aby dostać się do europejskich krajów opiekuńczych i żyć tam na koszt miejscowych podatników, był sprzeciw jednego z członków Parlamentu Europejskiego przeciwko ustalonym kwotom relokacji. Jak dotąd, plan kwot relokacyjnych jest jedynym zaproponowanym rozwiązaniem kwestii olbrzymiej liczby migrantów już przebywających w Europie. Jednakże jest to środek, który de facto "zleca" politykę imigracyjną kontynentu przemytnikom ludzi.
Wskutek ataków dżihadystów w Paryżu 14 listopada, schemat kwot relokacyjnych Unii Europejskiej, który zmusza państwa członkowskie do przyjęcia nielegalnych migrantów już przypisanych im przez instytucje unijne, legł w gruzach. Jak przewidziano w Gatestone Institute, nowo wybrany rząd Polski, powołując się na względy bezpieczeństwa, jednogłośnie odmówił uczestnictwa w relokacji.
Wydaje się, że inne kraje pójdą w ślady Polski, zwłaszcza po ogłoszeniu w tym tygodniu przez Grecję, że jeden z zamachowców-samobójców w Paryżu, przedostał się 3 października jako "uchodźca" z Turcji na grecką wyspę Leros.
Uparte poruszanie kwestii polityki obowiązkowych kwot relokacyjnych na każdym szczycie UE w tym roku spowodowało, że zaczęła się nad nim poważnie zastanawiać Prezydent Litwy. Na spotkaniu Rady Europejskiej 23 września, Dalia Grybauskaitė powiedziała dziennikarzom o swojej dezorientacji. Powiedziała, że od lutego przywódcy europejscy dyskutują nad środkami "strategicznymi", dzięki którym można by rozwiązać problem migracji, uciąć rosnące liczby osób przekraczających granice Unii i spróbować zabezpieczyć jej granice.
Niestety, Prezydent stwierdziła, że wciąż rosnące kwoty relokacyjne, mające na celu "rozmieszczenie" migrantów muzułmańskich w krajach członkowskich, zawsze – z jakiegoś powodu – stanowiły najważniejszy priorytet Eurodeputowanych. W konsekwencji, 22 września, Komisja Europejska została prawnie upoważniona do rozlokowania rosnącej liczby migrantów z krajów islamskich na całym kontynencie. Członkowie krajów europejskich, którzy sprzeciwili się temu projektowi, zostali przegłosowani.
Koszty finansowe – oparte o błędne prognozy makroekonomiczne, odcięte od rzeczywistości geopolitycznej – niestety zaczęły narastać głównie w państwie, na którym leży praktycznie cały ciężar stabilności wspólnej waluty europejskiej, a mianowicie w Niemczech.
Początkowo, rząd Kanclerz Angeli Merkel twierdził, że tegoroczna fala migrantów będzie kosztować Niemcy zaledwie dodatkowe 5 miliardów euro. Wkrótce potem, japoński bank Mizuho przedstawił prognozę 25 miliardów euro w przeciągu kolejnych dwóch lat. Jednakże nawet te wyliczenia nie wzięły pod uwagę prawie pewnego podwojenia liczby migrantów w 2016 roku. Najnowsza prognoza – opublikowana przez Związek Miast Niemieckich 29 października – 16 miliardów za każdy następny rok, powoduje rozłam w utrudzonych władzach Niemiec.
Biorąc pod uwagę zmniejszającą się liczbę osób w wieku produkcyjnym w Niemczech, potentaci przemysłowi tacy, jak Mercedes-Benz, dołączyli swoje głosy do chóru witającego napływ ludności do Europy. Jednak, gdy 80% migrantów jest niewyszkolonych, a 20% jest analfabetami, mogą oni znaleźć zatrudnienie w przemyśle dopiero, gdy zdobędą odpowiednie wykształcenie. Standardy w niemieckich szkołach już się pogarszają. Władze przyznają, że pragmatyczną odpowiedzią na tak dużą skalę presji migracyjnej będzie obniżenie poziomu w szkołach.
Często kwestię nieumiejętności Europy w integracji muzułmanów przypisywano oskarżeniom o wrodzony rdzenny rasizm. Jednakże ten zarzut wydaje się nie mieć podstaw na kontynencie, którego urzędy od dziesięcioleci podkreślały wagę wielokulturowości.
Doświadczenia Niemiec stanowią doskonały przykład. Rodzice z klasy średniej, z przybyłej o wiele wcześniej i głównie tureckiej populacji muzułmańskiej, zdecydowanie wolą wysyłać swoje dzieci do malejącej liczby szkół, gdzie nadal większość uczniów stanowią rdzenni Niemcy. Ci muzułmańscy rodzice najwyraźniej obawiają się, że gdziekolwiek dominują uczniowie tureckiego pochodzenia, którzy z ogromną trudnością zdobywają podstawowe wykształcenie – w dowolnym języku – w domu, możliwości osiągnięć naukowych ich dzieci gwałtownie się pogarszają.
Niemniej jednak, europejskie agencje rządowe odpowiedziały na tegoroczną inwazję muzułmańską głównie poprzez czarterowanie promów i wynajmowanie busów, aby przyspieszyć proces. Osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo granic Unii Europejskiej opisują takie wtargnięcie na jej terytorium jako "migracyjny napływ w kierunku wewnętrznym", który powinien być "sterowany" dla najlepszych interesów kontynentu.
Pewien wgląd w tę radykalną zmianę polityki granic, stosowaną obecnie przez instytucje unijne, można uzyskać przeczytawszy szczegółową propozycję ONZ, opublikowaną w 2000 roku. Sugerowała ona "zastąpienie" populacji Europy przez muzułmańskich migrantów z Trzeciego Świata.
Od tamtej pory wszyscy, którzy spekulują na temat nieuniknionych konsekwencji społecznych i kulturowych oraz kwestii bezpieczeństwa podczas demograficznej transformacji Europy, jak to przedstawia ONZ – takie osoby, jak urodzona w Egipcie pisarka Gisèle Littman, francuski pisarz
Renaud Camus i norweski eseista Peder Jensen – były głównie określane jako ciepiący na urojenia i bigoteryjni fantaści.
Pomijając tego rodzaju kontrowersje, a także to, że polityka masowego przymusowego przesiedlenia zdaje się być zatrważająco blisko złamania Artykułu 2, klauzuli (c) , Konwencji ONZ z 1948 r. przeciwko ludobójstwu, pojawia się nierozstrzygnięte założenie ekonomiczne leżące u podstaw powyższej opinii, a mianowicie, że sprowadzenie do Europy świata muzułmańskiego en masse jest wzajemnie korzystne.
Według tego rozumowania, gdy kraj staje się państwem opiekuńczym, jego wydatki społeczne mogą być utrzymane na stałym poziomie tylko przez stałe zwiększanie populacji – założenie ekonomiczne o daleko idących konsekwencjach, których Europa doświadczyła w znacznym stopniu w tym roku.
Poważniejszym problemem jest to, że ONZ i Unia Europejska, te bliźniacze ponadnarodowe biurokracje o ekstremalnie ograniczonej demokratycznej legalności, mają o wiele więcej wspólnego ze sobą – w promowanych przez siebie wizjach i "rozwiązaniach" – niż z życzeniami populacji, które muszą żyć ze skutkami ich działań.
Skutki roku 2015 wskazują na to, z jakim nasileniem zdolność krytycznego myślenia u przywódców Unii Europejskiej została porażona przez wielokulturowość. To bez wątpienia niechciana i oschła prawda, biorąc pod uwagę, jak często oskarżają najbardziej zagorzałych krytyków Islamu i ich własnych – takich, jak przywódca holenderskiej partii PVV, Geert Wilders – o dwuwymiarowe, bez niuansów, zrozumienie Islamu.
Osoby wykorzystujące uzasadnienie ekonomiczne dla wprowadzenia transformacji demograficznej Europy nie rozumieją złożoności Islamu: ignorują odrodzenie fundamentalistyczne, trwające od ponad stu lat. Jedną z cech tego rosnącego przyjęcia dosłowności Islamu jest przekonanie – poparte świętymi pismami – że muzułmanie mają prawo wykorzystywać produktywność niewiernych samemu nie wykonując żadnej pracy. Taki pogląd przedstawia zachowanie "należy mi się" bardzo wielu migrantów w nieoczekiwanym, ale niezbędnym kontekście.
Od dziesiątek lat, masowa imigracja muzułmanów do Europy była określana mianem "wzbogacania". Wykrzykiwanie "Islamofobia!" nie neguje tego, że jest rzeczą praktycznie niemożliwą wyobrażenie sobie któregokolwiek z państw faktycznie wzbogaconego dzięki temu procesowi.
Koncepcja, że z czasem religijne dogmaty Islamu ulegną w jakiś sposób osłabieniu i odrzuceniu tylko z powodu, że jego wyznawcy zamieszkają w Europie, stanowi przykład myślenia życzeniowego, zwłaszcza w społecznościach, gdzie muzułmańscy migranci już przeważają liczebnie nad rdzennymi Europejczykami.
Wreszcie, czy nie jest to ponurą ironią, że wzrost populacji Europy – z jej odpowiedzialnością za emancypację kobiet – ma teraz całkowicie zależeć od importu kultury, w której kobiety mają o wiele mniejszą kontrolę nad swoją płodnością i innymi rzeczami?
Jest też ironią to, że pomimo potrzeby zwiększenia liczby kobiet rodzących dzieci w Europie, największy odsetek migrantów, dla "celów odnowienia populacji", stanowią młodzi, często otwarcie agresywni mężczyźni.
Uwzględniając taką rozbieżność płciową, z kim ci muzułmańscy mężczyźni mają się rozmnażać?
Europejskie kobiety, jak udowodnił to szereg ostatnich nieprzyjemnych incydentów, zasadniczo zignorowanych przez media mainstreamowe, mają powody być poważnie zaniepokojone rzeczywistością obecnego kryzysu i wizją własnej przyszłości, którą wybrali dla nich polityczni władcy kontynentu.
George Igler, analityk polityczny mieszkający w Londynie, jest Dyrektorem Discourse Institute.