Co można zrobić z tymi wszystkimi Amerykanami i Europejczykami? Nieustannie wydają się marzyć o dialogu między Izraelczykami i Palestyńczykami, który zakończy się porozumieniem pokojowym, niemniej wszyscy wydają się świadomi tego, że Palestyńczycy nie zgadzają się na najmniejsze nawet żądania Izraela: zaprzestanie podżegania (uzgodnione nawet w umowach w Oslo – i nie wymagające żadnego finansowania!) oraz uznania Izraela jako państwa żydowskiego. Wielu ludzi na całym świecie widzi Izrael jako kolejne państwo arabskie.
Choć trudno to przyznać, Żydzi mają swoją rację. Istnieje uzasadniony niepokój, że bez takiego uznania Izraela jako państwa żydowskiego będą dwa państwa palestyńskie: Zachodni Brzeg i arabski Izrael – a właściwie trzy, jeśli doliczymy Gazę.
Amerykanie i Europejczycy wydają się nie rozumieć, że dla narodu żydowskiego żądanie uznania ich państwa musi być warunkiem wstępnym jakichkolwiek dyskusji o Jerozolimie, jak również, że musi ona być oparta na jej historii. Przed 1967 r., kiedy połowa Jerozolimy była w rękach Jordanii – a z której wycofania się Izraela chce społeczność międzynarodowa – około 38 tysięcy starożytnych nagrobków żydowskich mieszkańcy arabscy zabrali z cmentarza na Górze Oliwnej i użyli do budowy latryn[1].
Ci Amerykanie i inni poczciwi ludzie Zachodu naciskają niemniej na Izrael, by działał jak "odpowiedzialny dorosły" i czynił jednostronne gesty dobrej woli. Żądają od Izraela wycofania się z terytoriów okupowanych i zabrania ze sobą żydowskich mieszkańców osiedli na Zachodnim Brzegu. Wydaje się, że zapomnieli, co zdarzyło się niewiele ponad dziesięć lat temu w Strefie Gazy, kiedy Izraelczycy okazali jednostronny gest dobrej woli. Izraelczycy jednostronnie ewakuowali się z każdego metra Gazy w 2005 r., żeby Palestyńczycy mogli tam zbudować Singapur – i zrobili to bez stawiania jakichkolwiek warunków! W odpowiedzi dostali Hamas i dziewięcioletnią wojnę, z ciągłym ostrzałem rakietowym. Jeśli ktokolwiek myśli, że Izraelczycy spróbują tego raz jeszcze, spotka go niespodzianka.
Jako Palestyńczyka cieszy mnie humanitarna postawa, która wzywa silnego, by ustąpił słabszemu; ale uczciwa analiza problemu powoduje, że zastanawiam się, czy ludzie Zachodu w ogóle rozumieją Bliski Wschód. Próbując znaleźć sprawiedliwe rozwiązanie, popełniają wszystkie możliwe błędy. Po pierwsze, żądają od Izraelczyków ustępstw, które podważyłyby bezpieczeństwo tego kraju – a nie żądają od Palestyńczyków choćby takiej wypowiedzi jak: "Izrael ma prawo do istnienia".
Wydaje się, że ludzie Zachodu chcą zastraszyć Izrael, by poszedł na ustępstwa. Nie pamiętają, że zgodnie z rezolucją 242 Rady Bezpieczeństwa ONZ terytoria będą okupowane do czasu rozwiązania konfliktu. To zaś pozwala na taktykę wyczekiwania: nigdy nie kończysz sporu, terytorium pozostaje okupowane, więc obwiniasz drugą stronę o to, że cię okupuje! Nawet my to widzimy.
Najnowszym żądaniem poczciwych ludzi Zachodu – strasznie niszczycielskim dla sytuacji ekonomicznej Palestyńczyków – jest oznakowywanie towarów z terytoriów okupowanych. Nie wymaga się tego od żadnego innego okupującego narodu: ani od Rosji na Krymie i Ukrainie, ani od Turcji na Cyprze, Pakistanu w Kaszmirze, ani Chin w Tybecie. Jest to unikatowa forma działania Bojkotu, Dywestycji i Sankcji (BDS), przypuszczalnie w celu zmiażdżenia Izraela ekonomicznie.
Ci poczciwi ludzie Zachodu nie dostrzegają, że ich groźby wyłącznie wzmacniają w Izraelu poczucie zagrożenia i powodują rezultat odwrotny od tego, jaki chcieli osiągnąć Europejczycy. Zamiast sprowadzić Izraelczyków i Palestyńczyków do stołu negocjacyjnego, taki ruch w sposób zrozumiały wzmacnia determinację Izraela w obronie własnej. Wywieranie presji na Izraelczyków nie skłoni ich do popełnienia kolektywnego samobójstwa. Zamiast tego wzmacnia nieustępliwość zarówno Izraelczyków, jak Palestyńczyków.
Amerykańska groźba, że Izrael zamieni się w państwo dwunarodowe ma na celu wystraszenie Izraela do tego stopnia, że odstąpi od swoich żywotnych interesów, nie otrzymując w zamian niczego od Palestyńczyków. W rzeczywistości ta groźba wyłącznie wzmacnia determinację Palestyńczyków i powstrzymuje naszych przywódców przed spełnieniem najmniejszego choćby z żądań Izraela. Groźba amerykańska jest przeszkodą dla pokoju.
A przede wszystkim to, czego Zachód wydaje się nie rozumieć, jest cel obecnego podżegania i ataków Autonomii Palestyńskiej (AP), który wypływa z pragnienia zastąpienia Izraela państwem palestyńskim.
Spójrzcie na Autonomie Palestyńską. Na Bliskim Wschodzie wcześniej lub później wszystko, co może zawalić się, zawala się – niezależnie od wysiłków, by to podtrzymać. Izraelczycy, aż zanadto doświadczeni w takich sprawach, w sposób zrozumiały nie zamierzają wiązać swojego losu z obecnym przywódcą AP, Mahmoudem Abbasem. Agonalne rzężenie jego reżimu staje się głośniejsze z tygodnia na tydzień, co z pewnością mogą także zobaczyć ludzie Zachodu. Jeśli więc AP lada moment wyzionie ducha, jak ktokolwiek może nawet pomyśleć o żądaniu od Izraelczyków, by umieścili swoją przyszłość w drżących rękach Abbasa? Czy ludzie Zachodu na poważnie uważają, że Izraelczycy mają zrezygnować ze swojego bezpieczeństwa w zamian za puste obietnice reżimu, który jest o kilka chwiejnych kroków od implozji?
Niestety, Izraelczycy już wiedzą – także w tym wypadku z doświadczeń historycznych – że, przynajmniej jak dotąd, obietnice palestyńskie nie są warte starego buta. Przykładem jest choćby to, że w Oslo Palestyńczycy podpisali porozumienie, w którym zgodzili się na nie używanie terroryzmu dla osiągnięcia celów politycznych.
Mahmud Abbas może zajmować stanowisko prezydenta Palestyny, ale kogo on reprezentuje? Z pewnością nie reprezentuje Palestyńczyków ze Strefy Gazy, Izraela, Jordanii, Libanu, Syrii i każdego innego miejsca, gdzie są Palestyńczycy. Nie reprezentuje nawet Palestyńczyków z własnego Zachodniego Brzegu. Bardzo wielu Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu nie uważa dłużej Abbasa za swojego legalnego reprezentanta. Jego kadencja skończyła się lata temu; obecnie jest jedenasty rok jego czteroletniej kadencji. Mogę obiecać, że sprzedam ci to drzewo oliwne, ale co będzie, jeśli to drzewo nie jest moją własnością? Abbas nie może nikomu niczego wiążąco obiecać.
Palestyńczycy w Gazie także odrzucają legalność rządów Abbasa. Popierają Hamas. Nie tylko to, ale na Zachodnim Brzegu zwolennicy Hamasu stanowią z grubsza biorąc połowę populacji. Ich celem jest zniszczenie Autonomii Palestyńskiej i Mahmouda Abbasa z nią razem.
Izraelczycy uważają zatem palestyńskiego prezydenta za śmiertelnie chorego, który żyje dzięki aparaturze podtrzymującej życie – znanej także jako izraelskie siły bezpieczeństwa, izraelskie wsparcie ekonomiczne i jałmużna Zachodu.
Mimo całkowitej zależności od tej dobroczynności pozycja Abbasa jest tak słaba, że dla zostania przy władzy musi przypochlebiać się swoim przeciwnikom, "frontowi oporu" i islamistycznym organizacjom terrorystycznym w obozie palestyńskim. Twierdzi więc, że chce osiągnąć porozumienie pokojowe z Izraelem i że "ręce palestyńskie wyciągnięte są do pokoju"; równocześnie jednak bez przerwy atakuje Izrael na froncie międzynarodowym, w agendach ONZ i w Międzynarodowym Trybunale Karnym. Tymczasem on sam i jego pachołki podżegają Palestyńczyków do ataków nożowych, przejeżdżania samochodami i strzelania do Izraelczyków, zarazem idealizując, gloryfikując i finansując – pieniędzmi otrzymanymi z Zachodu – terrorystycznych "szahidów" [męczenników] i ich rodziny.
Przynajmniej Hamas i ISIS mówią prawdę. Otwarcie i wielokrotnie oświadczają o swoim zamiarze zniszczenia miejsc "niewiernych", takich jak Izrael i Rzym – w ten sam sposób, w jaki islam zdobył byłą siedzibę chrześcijaństwa, Konstantynopol. W odróżnieniu od tego Mahmoud Abbas jest jedynie tchórzliwym hipokrytą, któremu udało się omamić świat przez mówienie o pokoju, a równocześnie podżeganie do terroru.
Jeśli terrorystyczna organizacja islamistyczna istotnie przejmie panowanie nad Autonomią Palestyńską, życie będzie znacznie łatwiejsze dla Izraela. Izrael będzie w stanie wyjaśnić światu swoje stanowisko w sprawie bezpieczeństwa i zwalczać terroryzm na terytoriach okupowanych – bez potrzeby negocjacji, ustępstw i błagania Palestyńczyków o uznanie Izraela.
Niektórzy Izraelczycy niepokoją się możliwym upadkiem Mahmouda Abbasa i przejęciem Zachodniego Brzegu przez radykalnych islamistów. Jednak żaden kraj zachodni nie będzie popierał utworzenia emiratu islamskiego na Zachodnim Brzegu. Islamiści zabiją przywódców Autonomii Palestyńskiej tak samo, jak zrobił to Hamas w Gazie w latach 2006-2007. I jak zwykle, tylko Palestyńczycy będą cierpieć.
Ludźmi słusznie przerażonymi myślą o przejęciu Zachodniego Brzegu przez Hamas lub ISIS są Mahmoud Abbas i lojalni mu członkowie Fatahu. Kierownictwo palestyńskie narażone jest na doraźne egzekucje i konfiskaty ich nieuczciwie zdobytych majątków.
Z drugiej strony ludność palestyńska, już niemal całkowicie zradykalizowana, nie wydaje się w najmniejszym stopniu niepokoić perspektywą życia pod władzą reżimu islamistycznego Hamasu lub Państwa Islamskiego. Są muzułmanami: wielu uważa, że będą wtedy czystsi.
Palestyńska odmowa uznania Izraela jako państwa żydowskiego nie jest tylko kwestią semantyki, która może z czasem zmienić się. Jest to głęboko zakorzeniona ideologia, która nigdy nie zmieni się; jest to nieodłączna część wojowniczego, palestyńsko-islamistycznego postrzegania Żydów jako sekty religijnej – nie jako narodu – a więc nie zasługującej na suwerenność, ojczyznę ani narodowość.
Palestyńczycy, podobnie jak inni muzułmanie na całym świecie, wierzą, że każda ziemia raz zdobyta przez islam, staje się częścią wakf, dziedzictwa religijnego islamu, i na wieczność jest własnością islamu. To obejmuje ziemię Palestyny i Izraela i znaczy, że Żydzi nie mają prawa do istnienia na choćby małym jej skrawku.
Nasi przywódcy wiedzą, że uznanie państwa żydowskiego znaczyłoby rezygnację z "prawa do powrotu" uchodźców palestyńskich do państwa Izrael i osiedlenie ich tylko w przyszłym państwie palestyńskim. Po prostu nie mogą się na to zgodzić.
Każdy Palestyńczyk wie w głębi serca, że nie chcemy własnego państwa obok Izraela, ale zamiast Izraela. Palestyńczycy nie zrezygnowali i nie zrezygnują z prawa powrotu; w głębi duszy mają nadzieję, że doprowadzi to do demograficznej likwidacji Izraela i ustanowienia państwa palestyńskiego na jego ruinach.
Żydzi, którzy żyją na Bliskim Wschodzie, rozumieją dynamikę Bliskiego Wschodu i problemy w utrzymaniu niepodległego, demokratycznego państwa w regionie nękanym przez chaos i bratobójcze konflikty. Wiedzą, że każdy, kto mrugnie, uważany jest za słabego i że każde mrugnięcie traktowane jest przez adwersarza jako otwarcie drzwi.
Mimo gróźb z Zachodu Izraelczycy nie wydają się szczególnie wystraszeni. Izrael otworzył olbrzymie nowe rynki na Dalekim Wschodzie i znakomicie mu na nich idzie. Pod względem demograficznym rośnie liczba Żydów między rzeką Jordan a Morzem Śródziemnym.
Czego nie rozumieją nasi przywódcy, których data ważności dawno minęła, to że Izraelczycy zastawili na nas pułapkę: budują swoje plany na bazie naszego nieprzejednania. Naszych przywódców zaś wyłącznie ośmielają fałszywe nadzieje i niedorzeczne oczekiwania, jakie dają im poczciwi ludzie Zachodu.
Może mają dobre intencje, ale uparcie odmawiają zobaczenia, że nasi przywódcy po prostu nie mają woli, odwagi lub możliwości dostarczenia choćby miski z błotem. Mahmoud Abbas i kierownictwo Autonomii Palestyńskiej woli pozostawić sprawy tak jak są niż zostać potępieni jako zdrajcy przez własny lud za siedzenie z Izraelczykami przy stole negocjacyjnym.
Abbas wie – czego najwyraźniej nie wie wielu przywódców w Europie – że bez obecności Izraela na Zachodnim Brzegu Hamas i Państwo Islamskie jutro na placu publicznym dokonaliby egzekucji zarówno jego, jak i jego współpracowników.
Abbas nie chce powrotu do negocjacji z Izraelczykami, ponieważ wie, że nie ma absolutnie niczego do zaoferowania. Jego głównym celem jest teraz narzucenie Izraelowi rozwiązania przy pomocy społeczności międzynarodowej. Rozwiązanie, o które stara się – pełne wycofanie do linii 1967 r. – stanowiłoby zagrożenie egzystencjalne Izraela. Byłoby także tylko kwestią czasu, zanim państwem palestyńskim rządziłby Hamas lub Państwo Islamskie.
Dziękujemy tym poczciwym ludziom Zachodu za ich wszystkie dobre intencje. Przynoszą one jednak cierpienia wszystkim i nie osiągają niczego. Naszym życzenie noworoczne brzmi: prosimy tych poczciwych ludzi Zachodu, by poczciwie już przestali.
[1] Na Górze Oliwnej Arabowie jordańscy usunęli 38 tysięcy kamieni nagrobnych ze starożytnego cmentarza i użyli ich jako kamieni brukowych na drogi oraz jako materiał budowlany w obozach armii jordańskiej, włącznie z użyciem ich do budowania latryn. Kiedy teren został odebrany przez Izrael w 1967 r., znaleziono otwarte groby z porozrzucanymi kośćmi. Część cmentarza zamieniono na parkingi i stację benzynową oraz poprowadzono przez cmentarz asfaltową drogę.