Zaczynając budować swój przyszły gabinet Joe Biden, jeszcze jako prezydent-elekt, obiecał utworzyć zespół, który będzie lepiej reprezentował Amerykę, niż poprzedni. Reakcje świata skłaniają do wniosku, że dotrzymał obietnicy.
Jak donoszą media, zespół Bidena był gorąco przyjęty między innymi w Kanadzie, w Meksyku, w Europie Zachodniej. Radio France Internationale donosiło nawet o radości w Abudży ponieważ w niższych eszelonach zespołu Bidena znalazło się siedmiu Amerykanów pochodzenia nigeryjskiego. W Teheranie media podkreślały obecność w tym zespole pięciu lub sześciu Amerykanów irańskiego pochodzenia i wyrażano nadzieję, że wpłynie to na politykę Waszyngtonu wobec Iranu.
W zespole Bidena jest wiele rzeczy "pierwszych".
Jest to pierwszy gabinet Stanów Zjednoczonych, w którym ludzie definiowani jako "biali mężczyźni" są w mniejszości. Według CIA World Factbook, "biali" stanowią nieco ponad 73 procent amerykańskiego społeczeństwa, zaś tak zwani WASPS (biali anglo-saksońscy protestanci) stanowią już mniej niż 47 procent.
Zespół Bidena składa się z postaci z różnych grup etnicznych i religijnych, które dostarczyły około 50 procent głosów, które przyniosły Bidenowi zwycięstwo. Progresywni komentatorzy piszą o tęczowej koalicji mniejszości, która stanowi kręgosłup Partii Demokratycznej i wspiera główny slogan Bidena zapowiadający pokonanie "białych suprematystów".
Co jednak oznacza określenie "mniejszość" w demokracji opartej na równych dla wszystkich prawach obywatelskich? Słowo mniejszość informuje, że jednych jest mniej, a innych więcej. Jednak jak można traktować jednych obywateli demokratycznego państwa jako coś "mniejszego" niż inni obywatele?
W demokracji takiej jak Stany Zjednoczone dzielenie obywateli na podstawie ich etnicznego pochodzenia to postawa reakcyjna charakterystyczna dla społeczeństw przednowoczesnych. Starożytni Grecy doskonale rozumieli różnicę między ethnos i demos. Określenie ethnos odnosiło się do społeczności mających jakieś własne obyczaje i tradycję, które wraz z innymi składały się na społeczeństwo działające jako wspólnota i tworzące demos. Na agorze dyskutowano nie o etnokracji, a o demokracji. Jeśli jest to dla was nazbyt greckie gadanie, przełóżmy to na zwykły język. Etniczność i terminy podobne w rozlicznych językach, plemiona w językach europejskich, indyjskie kasty, czy arabskie "qawm" opisują społeczności przed wyłonieniem się Narodów z dużej litery. Tak więc, Stany Zjednoczone to "My, Naród" a nie "My, Mniejszości". Demokracja to melting pot, a nie szwedzki stół.
Progresiwizm jest raczej świecką religią niż ideologią mogącą zasadnie konkurować z innymi na arenie politycznej. Również dzielenie ludzi na podstawie ich wyznań religijnych nie powinno mieć miejsca w demokracji. Święty Augustyn używał określenia "religare", aby promować swoje chrześcijaństwo jako najwyższy, jeśli nie jedyny środek wiążący i podtrzymujący ludzkie społeczeństwo. Bliżej w czasie, papież Benedykt XVI wraz z niemieckim filozofem Jürgenem Habermasem, mówili rzeczy podobne w swoim projekcie "ocalenia zachodniej cywilizacji". Jednakże, w dalekiej przeszłości Cyceron i Izydor z Sevilli woleli raczej określenie "nacja" (na ludzi urodzonych na określonym obszarze) oraz "relegere", oznaczającym wspólne prawa, a więc porozumienie w sprawie zasad organizacji i zarządzania wspólną przestrzenią.
W amerykańskiej świeckiej demokracji jednym z zadań państwa jest ochrona swobody wyznania, jak również innych społeczności, ale bez uznawania ich za bazowe składniki państwa. Francuska wersja sekularyzmu, znana jako laïcité, jest zaprojektowana do ochrony państwa, a więc narodu, przed religią.
Progresywni krytycy samej koncepcji narodu, tacy jak zmarły w 2012 roku brytyjski historyk Eric Hobsbawm, twierdzą, że narody są "kreacją burżuazyjnego kapitalizmu" i powinny być zlikwidowane przez klasy pracujące pod przewodem proletariatu.
Jednak pod koniec swojego życia, nawet Hobsbawm musiał przyznać, że państwo narodowe ma znacznie dłuższe korzenie niż mu się zdawało. Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, pierwszy kraj nazwany nie od narodu, dynastii, czy grupy etnicznej, rozpadł się na 15 państw narodowych.
Benedict Anderson twierdził, że to nacjonalizm tworzy narody, a nie odwrotnie. Taka analiza może wydawać się podejrzana, kiedy patrzymy na narody, które powstawały pod władzą trwających wiekami dynastii. Wydaje się jednak właściwa w przypadku Ameryki, która powstawała jako wspólnoty osadników z Anglii, a tworzenie narodu zaczęli "ojcowie założyciele", rozpoczynając pod hasłem "jeden naród przed obliczem Boga" budowę pierwszej konstytucyjnej demokracji. Ich mottem było: Rząd Narodu, sprawowany przez naród, dla narodu.
Dekonstrukcja senatorki Elizabeth Warren do Pocahonty może być zabawna. Jednak dekonstrukcja amerykańskiego demosu do jakiegoś zestawu grup etnicznych zabawna już nie jest.
W demokracji takiej jak Stany Zjednoczone określenia mniejszość i większość mają wyłącznie polityczne znaczenie. Większość reprezentowana przez polityczną partię lub program zdobyła w wyborach 50 plus 1 procent głosów lub więcej, a mniejszość zdobyła mniej.
W takim systemie większość i mniejszość nie oznacza stałego rozkładu sił. Dzisiejsza większość może jutro być mniejszością.
Mówienie, że ten lub inny członek gabinetu został wybrany z powodu jego lub jej koloru skóry, wyznania lub innych "mniejszościowych" atrybutów z pewnością nie należy do komplementów. Jeśli wybór nie był związany z kompetencjami danego człowieka, a dlatego, że akurat takiego brakowało w sałatce, nie da się tego uzasadnić regułami demokracji. Jeśli natomiast to kompetencje były jedynym kryterium wyboru, to po co ten cyrk z "tęczowością" i progresywną reprezentacją?
Sałatkowa kompozycja nie gwarantuje sukcesu. Łapiesz buddystę i nie ma miejsca dla świadka Jehowy, dajesz stołek Tamilowi, a Bengalczyk będzie patrzył krzywo.
Włączenie do rządu po raz pierwszy Indianina z jakiegoś szczepu gwarantuje duże nagłówki w gazetach, może jednak skłaniać mojego przyjaciela z plemienia Patawomeck do zastanawiania się, dlaczego jego plemię zostało pominięte.
Na szczęście niebawem wrócimy do rzeczywistości, w której politycy będą oceniani według tego co robią, a nie tego z jakiej pochodzą grupy etnicznej.
Wielu członków nowego zespołu w Waszyngonie ma imponujące CV. W interesie wszystkich jest to, żeby nie postrzegali się jako pionki w grze na etnicznej szachownicy, ale jako słudzy amerykańskiego demosu w trudnych czasach.