W spektakularnym pokazie przemocy fani prezydenta Turcji, Recepa Tayyip Erdoğana w kwietniu niemal zlinczowali Kemala Kılıçdaroğlu, przywódcę głównej partii opozycyjnej, Republikańskiej Partii Ludowej (CHP). Na zdjęciu: Kemal Kılıçdaroğlu. (Zdjęcie: Erhan Ortac/Getty Images) |
W cywilizowanych krajach obywatele idą do urn w dniu wyborów – parlamentarnych, prezydenckich lub samorządowych – głosują, idą do domów, żeby obserwować wiadomości podające wyniki i następnego dnia idą do pracy, jedni zadowoleni, inni rozczarowani, żeby żyć w spokoju do następnych wyborów. Ale nie w Turcji, gdzie każdy polityczny wyścig wygląda bardziej jak wojna niż zwykła, demokratyczna konkurencja.
Jednym z powodów jest dominacja polityki tożsamości w kraju, która ma korzenie głęboko w latach 1950., kiedy w Turcji rozwinęła się polityka wielopartyjna. Walka między "nami" a "nimi" trwa od tego czasu. U podstaw jest kultura, która programuje większość słabo wykształconych mas (a w Turcji przeciętna liczba lat nauki szkolnej wynosi 6,5) do a) nawracania "Innego", a jeśli nie jest to możliwe, b) fizycznego ataku na "Innego". Głęboka polaryzacja społeczeństwa od kiedy partia Sprawiedliwość i Rozwój (AKP) prezydenta Recepa Tayyip Erdoğana doszła do władzy w 2002 roku, pogłębiała się w zastraszający tempie.
Żaden z incydentów, jaki spotyka dzisiaj dziennikarzy opozycji, nie jest przypadkiem. Na przykład, we wrześniu 2015 roku gniewna grupa fanów AKP zaatakowała redakcję "Hürriyet", największej gazety Turcji, w owym czasie opozycyjnej firmy medialnej. Rozbijając okna budynku pałkami i kamieniami tłum skandował: "Allah-u akbar" ("Allah jest większy!") jak gdyby była to wojna religijna. Faktycznie, sądzili, że to jest wojna religijna, ponieważ "Hürriyet" w owym czasie był świecką gazetą, krytyczną wobec Erdoğana. Przez długi czas siły bezpieczeństwa tylko przypatrywały się temu atakowi. Tłum zerwał flagi Doğan Group (która była wówczas właścicielem "Hürriyet") i spalił je. Po wielokrotnych żądaniach przysłano dodatkowych policjantów. W tłumie był zastępca przewodniczącego AKP Stambuł oraz przewodniczący młodzieżowego skrzydła AKP, Abdürrahim Boynukalın. Na swoim koncie Tittera oznajmił: "Protestujemy wobec fałszywych wiadomości przed "Hürriyet" i recytujemy Koran dla naszych męczenników". To był dżihad: atakowanie gazety...
Miesiąc później, Ahmet Hakan, znany publicysta "Hürriyet" i prezenter w CNN-Türk, był przed swoim domem. Od stacji telewizyjnej do domu za Hakanem jechało w czarnym samochodzie czterech mężczyzn, którzy napadli na niego przed jego domem. Hakan miał złamany nos i kilka żeber. Kilka miesięcy przed tymi incydentami Erdoğan oskarżył właściciela "Hürriyet" o to, że jest "miłośnikiem zamachu stanu" i nazwał jego dziennikarzy "szarlatanami".
W październiku 2016 roku, Urząd ds. Religijnych Turcji czyli "Diyanet" wydał okólnik w sprawie utworzenia "oddziałów młodzieży", które miały być związane z dziesiątkami tysięcy meczetów w kraju. Początkowo oddziały młodzieży miały być tworzone w 1500 meczetów. Zgodnie z nowym planem jednak 20 tysięcy meczetów będzie miało oddziały młodzieży do roku 2021, a według planu 45 tysięcy meczetów będzie miało takie oddziały i będą one jakąś "milicją meczetów".
A jest jeszcze dziwny wypadek Alperen Hearths, żarliwie popierającej Erdoğana grupy, która łączy panturecki rasizm z islamizmem, neoosmanizmem i antysemityzmem. W 2016 roku Alperen groził przemocą dorocznej paradzie gejów w Stambule. Szef oddziału Alperen w Stambule, Kürşat Mican, powiedział:
"Degeneratom nie pozwolimy na pokazywanie ich fantazji na tej ziemi... Nie jesteśmy odpowiedzialni za to, co zdarzy się... Nie chcemy, żeby półnadzy ludzie chodzili z butelkami alkoholu w rękach po tym świętym mieście, zroszonym krwią naszych przodków".
Burmistrz Stambułu zakazał później tej parady.
Innym razem, w 2016 roku, członkowie Alperen protestowali przed jedną z najważniejszych synagog w Stambule, żeby potępić środki bezpieczeństwa, jakie przedsięwziął Izrael po śmiertelnym zamachu na Wzgórzu Świątynnym, w którym zginęli dwaj izraelscy policjanci. "Jeśli przeszkodzicie naszej wolności modlenia się tam [w meczecie Al-Aksa w Jerozolimie], to my przeszkodzimy waszej wolności modlenia się tutaj [w synagodze Neve Shalom w Stambule]" brzmiało oświadczenie Alperen. "Nasi [palestyńscy] bracia nie mogą modlić się tam. Umieszczenie wykrywaczy metalu jest nękaniem naszych braci". Kilku członków Alperen skopało drzwi synagogi, a inny obrzucili budynek kamieniami.
Bliższe nam czasy także, niestety, nie były spokojniejsze. 31 marca, kiedy Turcy szli do urn, żeby wybrać burmistrzów, przemoc w ciągu tego jednego dnia kosztowała życie sześciorga ludzi, a 115 osób odniosło rany od pałek, noży i strzałów. Kilka dni później liczba zabitych wzrosła.
W najbardziej spektakularnym pokazie przemocy fani Erdoğana niemal zlinczowali Kemala Kılıçdaroğlu, przywódcę Republikańskiej Partii Ludowej (CHP). W kwietniu Kılıçdaroğlu udał się do małego miasta pod Ankarą na pogrzeb żołnierza zabitego podczas starć z separatystyczną milicją kurdyjską. Podczas pogrzebu zaatakował go nacjonalistyczny tłum i zabrał do pobliskiego domu. Wideo z tego wydarzenia w mediach społecznościowych pokazuje tłuszczę popychającą i bijącą Kılıçdaroğlu, kiedy przedzierał się przez tłum. Po tym jak go zabrano do budynku, tłuszcza otoczyła go i skandowała: "Spalmy ten dom!" Jeden z mężczyzn, którzy bili przywódcę opozycji, okazał się działaczem AKP.
Atakujący, Osman Sarıgün, po krótkim zatrzymaniu został niemal natychmiast zwolniony. Następnego dnia był bohaterem. Gromady fanów Erdoğana popędziły do jego domu na wsi, żeby ucałować jego ręce w sycylijskim stylu "baccio la mano", okazując mu najwyższy szacunek za fizyczny atak na przywódcę opozycji.
Wyraźnie każdy bezkarny czyn przemocy politycznej popełniony w imię dominującej ideologii państwowej (islamizmu) i świętego przywódcy (Erdoğan) zachęca do kolejnego aktu przemocy. W maju dziennikarz krytyczny wobec rządu Erdoğana i jego nacjonalistycznych sojuszników był hospitalizowany po pobiciu przed swoim domem. Gazeta "Yeniçağ" poinformowała, że jej publicystę, Yavuz Selim Demirağ, pobiło kijami baseballowymi pięciu lub sześciu ludzi po jego wystąpieniu w programie telewizyjnym. Napastnicy uciekli samochodem.
Göknur Damat, 34-letnia kosmetyczka miała diagnozę raka piersi. W 2017 roku wystąpiła w telewizji, gdzie płacząc, powiedziała publiczności, iż według lekarzy ma przed sobą zaledwie sześć miesięcy życia. Zdobyła sympatię i współczucie Erdoğana (i innych ludzi) i otrzymała zaproszenie na spotkanie z prezydentem, który od tej chwili nazywał ją "moja przybrana córka". Była ulubienicą wszystkich zwolenników AKP. Jej biznes prosperował, a co ważniejsze, dzięki dobrej medycynie wygrała walkę z rakiem. Niedawno jednak popełniła błąd. Dała 20 lirów (około 3,5 dolara) na kampanię wyborczą kandydata opozycji na burmistrza Stambułu. Co gorsza, informacja o tej wpłacie w jakiś sposób dostała się do wiadomości publicznej i tysiące fanów Erdoğana pytało: "Jak to możliwe, że przybrana córka prezydenta dała pieniądze na kampanię opozycji..." Niedawno, kiedy wyszła z domu, podszedł do niej nieznajomy mężczyzna i zapytał: "Taka jesteś odważna?" i wbił jej nóż w nogę. On także, jak większość innych tego rodzaju napastników, jeszcze nie został odnaleziony.
Turcja nigdy nie była Danią ani Norwegią jeśli chodzi o polityczną dojrzałość tolerancję i kulturę, ale niebezpiecznie upodabnia się do swoich sąsiadów na południe lub na wschód.