
To nie była zwykła parada rocznicowa; był to manifest intencji – deklaracja złożona przez koalicję państw, które odrzucają porządek kierowany przez Zachód i dążą do zastąpienia go autorytarną alternatywą.
Wspólne pojawienie się tych państw stanowiło jak dotąd najbliższe realnemu uformowaniu się nowego bloku – takiego, który może mieć ambicję zbudowania całkowicie nowego ładu światowego, opartego nie na demokracji, lecz na przymusie, cenzurze i sile.
Zignorowanie tych wydarzeń jako zwykłego spektaklu byłoby nieodpowiedzialne. Trwająca inwazja Rosji na Ukrainę to bezpośrednie wyzwanie dla stabilności Europy – wyzwanie, które Iran i Korea Północna wspierają materialnie. Chiny tymczasem rozszerzają swoją obecność militarną na Morzu Południowochińskim i przyspieszają przygotowania na ewentualną przyszłą konfrontację z Tajwanem. Razem te potęgi testują granice determinacji Zachodu. Bacznie obserwują również, czy Stany Zjednoczone, Europa i ich sojusznicy zareagują z siłą – czy raczej zawahają się i cofną.
Wygląda na to, że doskonale wiedzą, co robią i dlaczego to robią: by przekształcić świat w taki, w którym to ich autorytet będzie stanowił prawo, wolność zostanie zdławiona, a słabe, niezdecydowane demokracje zostaną rozmontowane – tak jak na to "zasługują".
Świat wkroczył w moment wyboru: czy państwa Zachodu powstrzymają ten autorytarny kwartet jednością i siłą, czy też uciekną w złudzenie, że "dyplomacja" – czyli wystarczająco długie rozmowy – powstrzyma agresywne ambicje?
Spektakl, który niedawno rozegrał się w Pekinie, nie przypominał żadnej wcześniejszej parady wojskowej. Chiny, upamiętniając 80. rocznicę zakończenia II wojny światowej, zorganizowały najbardziej widowiskowy pokaz swojej siły militarnej, prezentując pociski hipersoniczne, zaawansowane drony, jednostki cyberwojenne oraz arsenał, który nie pozostawiał wątpliwości co do ambicji Pekinu, by być postrzeganym jako globalna potęga militarna.
Tym, co tak naprawdę zdefiniowało ten moment, nie był jednak przemarsz broni przez Plac Tiananmen, lecz rzadkie zgromadzenie przywódców, którzy stanęli ramię w ramię. Xi Jinping gościł Władimira Putina i Kim Dzong Una, a obecny był także prezydent reżimu irańskiego, Masud Pezeszkian – razem tworzyli tableau, które symbolizowało coś znacznie więcej niż wojskową tradycję. To nie była tylko parada rocznicowa – to była deklaracja intencji koalicji państw odrzucających porządek kierowany przez Zachód i dążących do jego zastąpienia autorytarną alternatywą.
Symbolika nie mogła być bardziej wymowna. Trzy państwa dysponujące bronią jądrową – Chiny, Rosja i Korea Północna – stanęły razem, a dołączył do nich Iran, który od dawna dąży do uzyskania zdolności nuklearnych. Wspólnie dali światu jasny przekaz: budują sojusz wystarczająco silny, by rzucić wyzwanie Stanom Zjednoczonym, Europie i ich sojusznikom. Każde z tych państw ma swoje własne motywacje – rosyjska wojna agresywna w Ukrainie, determinacja Chin, by powstrzymać wpływy USA w Azji, dążenie Korei Północnej do legitymizacji i zasobów, oraz ideologiczna misja reżimu irańskiego, by szerzyć islamskie rządy i autorytarną kontrolę na całym świecie. Razem tworzą obraz bloku, który może dążyć do zbudowania nowego ładu światowego – nie opartego na demokracji, lecz na przymusie, cenzurze i sile.
Czas i kontekst czyniły to wydarzenie jeszcze bardziej znaczącym. Parada nastąpiła tuż po szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Tiencinie, gdzie ci sami przywódcy spotkali się, by promować swoją wizję świata. Zarówno tam, jak i w Pekinie, ich słowa i działania podkreślały spójny przekaz: międzynarodowy porządek kierowany przez Zachód ma już za sobą swoje czasy i musi ustąpić miejsca nowej erze, w której to siły autorytarne będą ustalać zasady. Xi Jinping wykorzystał swoją platformę, by ogłosić, że "wielkie odrodzenie narodu chińskiego jest niepowstrzymane" i że żaden "tyran" – ledwie zawoalowana aluzja do Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników – nie zdoła tego zatrzymać. Retoryka ta, choć przypominała dekady wcześniejszych żalów, w kontekście potężnej demonstracji militarnej brzmiała raczej jak ogłoszenie strategii.
Dla Rosji parada była potrzebnym aktem solidarności w czasie, gdy wojna w Ukrainie wciąż trwa jako wyniszczająca i kosztowna kampania. Putin dumnie stał obok Xi i Kima, jakby chciał pokazać światu, że mimo sankcji, potępienia, ponad miliona zabitych w wojnie i nadwyrężonej gospodarki, Moskwa nie jest odizolowana. Korea Północna już dostarcza Rosji amunicję i ludzi, otwarcie ignorując nałożone na nią międzynarodowe restrykcje. W zamian Moskwa udziela Pjongjangowi wsparcia dyplomatycznego i daje możliwości obejścia izolacji gospodarczej. Chiny odgrywają kluczową rolę w tym trójkącie – kupując rosyjską ropę i pomagając Moskwie uzyskać dostęp do technologii i rynków, dając tym samym Rosji i Korei Północnej przestrzeń do manewru. Obecność Iranu dodała kolejny wymiar. Choć reżim w Teheranie nie posiada jeszcze broni jądrowej, otwarcie wspiera rosyjską wojnę w Ukrainie dostarczając drony i współpracując militarnie, a jego ideologia nadal koncentruje się na eksporcie islamistycznego autorytaryzmu na Bliski Wschód i dalej. Włączenie Iranu do pekińskiego spektaklu miało pokazać, że wyłaniający się sojusz nie dotyczy jedynie militarnego wsparcia – chodzi także o wspólnotę modeli autorytarnego zarządzania przeciw demokratycznym normom.
Przez dekady reżimy autorytarne takie jak Rosja, Chiny i Korea Północna dążyły do zabezpieczenia się indywidualnie; teraz wydają się świadomie zbliżać do siebie w sposób jawny i publiczny. Ich przywódcy prezentują swoją konfederację na wielkich wydarzeniach międzynarodowych. Maszerując razem, wysyłają sygnał, że są zdolni do stworzenia trwałego sojuszu, łączącego siłę militarną, współzależność ekonomiczną i spójność ideologiczną. Prezydent USA Donald Trump skomentował paradę złośliwie w mediach społecznościowych: "Przekażcie proszę moje najserdeczniejsze pozdrowienia Władimirowi Putinowi i Kim Dzong Unowi, gdy będziecie knuć przeciwko Stanom Zjednoczonym." Jego słowa, choć ironiczne, oddają istotę tego, co wielu w Waszyngtonie mogło do tej pory wypierać: że ci przywódcy rzeczywiście spiskują, by osłabić Zachód, podkopać jego sojusze i stopniowo zbudować alternatywny system globalnych rządów.
Kluczowe pytanie brzmi dziś: czy ten rodzący się sojusz autorytarnych państw pozostanie symboliczny, czy przekształci się w skoordynowaną strategię o trwałym globalnym wpływie? Zignorowanie tych wydarzeń jako zwykłej inscenizacji byłoby nieodpowiedzialne. Rosyjska inwazja na Ukrainę to bezpośrednie wyzwanie dla stabilności Europy – wyzwanie, które Iran i Korea Północna aktywnie wspierają. Chiny tymczasem poszerzają swoje zdolności militarne na Morzu Południowochińskim i przyspieszają przygotowania do ewentualnej konfrontacji z Tajwanem. Razem te państwa testują granice determinacji Zachodu i uważnie obserwują, czy Stany Zjednoczone, Europa i ich sojusznicy odpowiedzą siłą – czy niezdecydowaniem.
Historia daje trzeźwą lekcję: ugłaskiwanie agresji autorytarnych reżimów rzadko powstrzymuje konflikty. Ostatnia odmowa Izraela, by ulec agresji Hamasu wspieranego przez Iran, pokazuje, co mogą osiągnąć siła i determinacja. Reżim w Teheranie błędnie założył, że strach i dyplomacja sparaliżują jego przeciwnika. Zamiast tego napotkał zdecydowany opór, który pokrzyżował jego plany i doprowadził do zniszczenia "bilionowych inwestycji" w instalacje do produkcji broni jądrowej.
Na szerszej scenie międzynarodowej, jeśli Zachód wybierze słabość lub niekończące się "rozmowy przy stole", które nie przynoszą efektów, ośmieli to tych, którzy otwarcie dążą do podważenia globalnego porządku. Jeśli jednak Zachód przyjmie strategię "pokoju przez siłę" – narzucając surowe sankcje wtórne, odstraszanie militarne i wyraźnie zdefiniowane linie obrony – szanse na powstrzymanie tej autorytarnej osi znacząco wzrosną.
Chiny, Rosja, Korea Północna i Iran nie funkcjonują już jako odległe, niepowiązane siły o przypadkowo zbieżnych interesach. One się jednoczą, celebrują swoją jedność i przygotowują do testu siły obecnego systemu międzynarodowego. Wygląda na to, że doskonale wiedzą, co robią i dlaczego to robią: chcą przekształcić świat w taki, w którym to ich władza stanowi zasady, wolność zostaje zdławiona, a słabe, wahające się demokracje – rozmontowane.
Świat wszedł w godzinę wyboru: czy państwa Zachodu powstrzymają ten autorytarny kwartet jednością i siłą, czy też uciekną w złudzenia, że "dyplomacja" – wystarczająco długie rozmowy – może powstrzymać wojownicze ambicje?
Parada w Pekinie była ostrzeżeniem: wobec zdeterminowanych sił autorytarnych jedynie determinacja może wystarczyć.