Sekretarz obrony USA, Mark Esper, powiedział 28 sierpnia, że USA "nie szukają konfliktu z Iranem". Podczas konferencji prasowej w Pentagonie Esper powtórzył wezwanie Trumpa do dyplomatycznych rozmów z Iranem. (Zdjęcie: Alex Wong/Getty Images) |
Unia Europejska mówi, że poprze rozmowy między USA a Iranem, ale tylko jeśli zostanie zachowana obecna umowa nuklearna z Teheranem.
Pomysł bezpośrednich rozmów między USA a Iranem powstał, kiedy prezydent Donald Trump powiedział niedawno, że jest gotowy spotkać się z prezydentem Iranu, Hassanem Rouhanim.
"Zawsze jesteśmy zwolennikami rozmów, im więcej ludzie rozmawiają, tym lepiej rozumieją się wzajemnie na podstawie jasności i szacunku" - powiedziała w zeszłym tygodniu szefowa dyplomacji UE, Federica Mogherini.
UE chce, by świat przyjął ponownie Iran do społeczności międzynarodowej, ponieważ (to może brzmieć brutalnie, ale jest coraz trudniej w to nie wierzyć) mają nadzieję, że przywódcy Teheranu skupią swoje wysiłki na osiągnięciu celu Iranu unicestwienia Izraela. Wydaje się, że dla Europejczyków im Iran jest silniejszy, tym lepiej: odrodzony Iran zwiększyłby szanse na zrealizowanie nadziei Europy, że zobaczy Izrael i Żydów startych z powierzchni ziemi. Zaledwie kilka miesięcy temu słyszeliśmy takie wezwania, jak "Żydzi do gazu", "Hitler nie dokończył roboty" i "zabić Żydów".
Sekretarz obrony USA, Mark Esper, powiedział 28 sierpnia, że USA "nie szukają konfliktu z Iranem". Podczas konferencji prasowej w Pentagonie Esper powtórzył wezwanie Trumpa do dyplomatycznych rozmów z Iranem. "Podczas weekendu widzieliście pewne relacje. Prezydent raz jeszcze powiedział, że jest skłonny spotkać się z przywódcami Iranu, by rozwiązać to... dyplomatycznie".
Gesty administracji Trumpa wobec Iranu nie wydają się jednak imponować przywódcom Rewolucji Islamskiej. W rzeczywistości, Arabowie i muzułmanie mają zwyczaj interpretowania gestów ze strony ludzi Zachodu jako oznak słabości i wycofywania się. W dodatku takie gesty w historii zaostrzały apetyty Arabów i muzułmanów, prowadząc do żądania dalszych ustępstw.
Administracja Trumpa stworzyła w świecie arabskim i muzułmańskim wrażenie, że jest gotowa błagać przywódców Iranu, by przystąpili do bezpośrednich negocjacji z Waszyngtonem. To podejście jest wyjątkowo szkodliwe dla interesów USA: dla wielu Arabów i muzułmanów jest to komunikat, że Amerykanie gotowi są znowu poddać się i upokorzyć w imię jakiejkolwiek umowy z Iranem. Jak powiedział w zeszłym miesiącu prezydent Iranu, Hassan Rouhani, Ameryka powinna "pokłonić się" Iranowi. Wygląda na to, że robi to.
W oczach wielu Arabów i muzułmanów USA wydają się obecnie zalecać do irańskiego reżimu mimo zwiększonego wsparcia terroryzmu przez Teheran, szczególnie na Bliskim Wschodzie. Ci Arabowie i muzułmanie są także przekonani, że jest tylko kwestią czasu, kiedy administracja Trumpa stanie na ich progu, żebrząc o spotkanie między Trumpem a Rouhanim.
Irańczycy już przedstawiają sprawy tak, jakby to oni musieli rozważać, czy spotkać się z administracją Trumpa. Ta polityka ma na celu wysłanie następującego komunikatu do Arabów i muzułmanów: "Widzicie, jak ci żałośni ludzie Zachodu przyszli do nas z miską żebraczą? Widzicie, jak nie mają cienia szacunku dla samych siebie?"
W tym samym duchu mówił w zeszłym miesiącu irański minister spraw zagranicznych Dżavad Zarif:
"Nie będzie dla nas możliwe rozmawianie z USA, jeśli nie zakończą narzucania wojny i angażowania się w ekonomiczny terroryzm... Jeśli chcą powrócić do stołu [negocjacyjnego] istnieje do tego bilet, a tym biletem jest przestrzeganie porozumienia".
Zarif mówił o umowie nuklearnej z 2015 roku, znanej także jako JCPOA, ale nigdy nie podpisanej przez Iran i nigdy nie przedstawionej Senatowi USA, by uczynić z niej wiążący traktat.
Innymi słowy, Zarif mówi, że Iran ma własne warunki wstępne do rozmów z administracją Trumpa. Takie wypowiedzi mają na celu wywołanie wrażenia wśród Arabów i muzułmanów, że Iran jest krajem, który może sobie pozwolić na otwarte stawianie wyzwania – a nawet poniżanie – USA.
Obecnie wydaje się, że Irańczycy przeważają i mają ostatnie słowo w kryzysie z USA. To jeszcze bardziej ośmiela przywódców Teheranu i ich marionetki na Bliskim Wschodzie, szczególnie Hezbollah w Libanie, Hamas i Islamski dżihad w Gazie i szyicką milicję Huti w Jemenie.
Administracja Trumpa zamiast unikać telefonów od izraelskiego premiera, Benjamina Netanjahu, powinna wyciągnąć wnioski z izraelskiego doświadczenia, jeśli chodzi o oferowanie gestów dobrej woli i czynienie terytorialnych i politycznych ustępstw: że zawieranie umów z arabskimi i islamskimi reżimami i organizacjami, takimi jak Iran i Autonomia Palestyńska – jak również Taliban, Chiny, Korea Północna i Rosja, które wszystkie wydają się uważać, że przestrzeganie porozumień jest dla innych ludzi – pociąga za sobą wysoką cenę.
W 1993 roku Izrael podpisał Porozumienia z Oslo z OWP – co pozwoliło przewodniczącemu OWP, Jaserowi Arafatowi i tysiącom jego "wojowników" na przeniesienie się z Tunezji na Zachodni Brzeg i do Strefy Gazy.
Izraelczycy mieli wówczas nadzieję, że Porozumienia z Oslo doprowadzą do prawdziwego pokoju i koegzystencji z Palestyńczykami żyjącymi pod rządami OWP. Niemniej Porozumienia z Oslo okazały się katastrofą zarówno dla Izraelczyków, jak Palestyńczyków. Dlaczego? Jak później wyszło na jaw, Arafat i OWP nigdy nie mieli zamiaru wprowadzenia w życie tych porozumień. W rzeczywistości Arafat mówił o Porozumieniach z Oslo jako o nowoczesnej wersji Traktatu z Hudajbijja Mahometa, w którym prorok obiecał nie atakować żydowskiego plemienia przez dziesięć lat, ale zamiast tego wrócił po dwóch latach i starł je z powierzchni ziemi.
Funkcjonariusz OWP, Faisal Husseini przy dwóch różnych okazjach w 2001 roku określił Oslo jako "konia trojańskiego" – który najpierw otworzy Izrael na palestyńskie żądania, a potem zniszczy go.
W 2006 roku palestyński dziennikarz, Abdel Al-Bari Atwan ujawnił w wywiadzie telewizyjnym, że Arafat powiedział mu, że planował zamienić Porozumienia z Oslo w przekleństwo dla Izraela.
"Kiedy podpisano Porozumienia z Oslo, pojechałem odwiedzić [Arafata] w Tunisie. To było gdzieś w czerwcu, zanim pojechał do Gazy. Powiedziałem do niego: Nie zgadzamy się. Nie popieram tego porozumienia. Zaszkodzi nam, Palestyńczykom, wypaczy nasz wizerunek i wykorzeni nas z naszego arabskiego pochodzenia. To porozumienie nie osiągnie nam tego, czego chcemy, bo ci Izraelczycy oszukują i są podstępni".
[Arafat] zabrał mnie na dwór i powiedział: Na Allaha, doprowadzę ich [Żydów] do szaleństwa. Na Allaha, zamienię to porozumienie w ich przekleństwo. Na Allaha, może nie za mojego życia, ale ty dożyjesz widoku Izraelczyków uciekających z Palestyny. Miej trochę cierpliwości. Powierzam ci to. Nie mów o tym nikomu".
Kiedy Arafat i OWP zrozumieli podczas szczytu w Camp David w 2000 roku, że ich plan został ujawniony, rozpoczęli olbrzymią falę terroryzmu, zwaną "Druga Intifada", przeciwko Izraelowi. Podczas tego szczytu Arafat otrzymał najhojniejszą jak dotąd ofertę od izraelskiego premiera, Ehuda Baraka – ale palestyński przywódca i tak powiedział "nie".
Propozycja Baraka, według rozmaitych źródeł, obejmowała ustanowienie zdemilitaryzowanego państwa palestyńskiego na w przybliżeniu 92% Zachodniego Brzegu i 100% Strefy Gazy, z pewnymi terytorialnymi rekompensatami dla Palestyńczyków z ziemi Izraela; zdemontowanie większości osiedli i założenie przyszłej palestyńskiej stolicy w dużej części wschodniej Jerozolimy. (Oferta wysunięta w 2008 roku przez ówczesnego premiera, Ehuda Olmerts, sięgała nawet jeszcze dalej, ale Palestyńczycy odrzucili ją bez przedstawienia własnej propozycji.)
Izrael wierzył w to, co mówili OWP i Arafat, i spotkał się z bezprecedensową kampanią zamachów samobójczych i różnych postaci terroryzmu, które kosztowały życie tysięcy Izraelczyków przez te ostatnie 27 lat.
W 2005 roku Izrael znowu zapłacił ciężką cenę za krok, który miał promować pokój i stabilność na Bliskim Wschodzie: izraelskie wycofanie się ze Strefy Gazy. Wtedy Izrael wycofał się do linii zawieszenia broni z 1949 roku na granicy Strefy Gazy po ewakuowaniu ponad ośmiu tysięcy Żydów z ich domów w osiedlach w Strefie Gazy. Gest Izraela został jednak zinterpretowany przez wielu Palestyńczyków jako oznaka słabości i odwrotu. Palestyńczycy widzieli to w sposób następujący: No no! Zabiliśmy tysiąc Żydów przez cztery i pół roku – a teraz Żydzi uciekają! Musimy nasilić nasz terroryzm: dzisiaj ewakuują Strefę Gazy, jutro będą ewakuowali miasto Aszkelon, potem Aszdod, potem Tel Awiw... a stamtąd do morza".
Tak więc Palestyńczycy nadal strzelają rakietami ze Strefy Gazy do Izraela, także po wycofaniu się Izraela. Najwyraźniej doszli do wniosku, że rozlanie więcej krwi żydowskiej zmusi Żydów do jeszcze większych ustępstw i ostatecznie doprowadzi do likwidacji Izraela.
Izrael wielokrotnie zapłacił także ciężką cenę za inne gesty, takie jak zwalnianie skazanych terrorystów z więzienia lub usuwanie punktów kontrolnych. Dosłownie za każdym razem odpowiedzią Palestyńczyków był większy terroryzm i zabijanie więcej Żydów. Wielu Palestyńczyków zwolnionych przez Izrael w ostatnich dziesięcioleciach, powróciło do terrorystycznej działalności. Wyraźnie widzieli zwolnienie z więzienia jako oznakę słabości, nie zaś gest dobrej woli ze strony Izraela. Ich wnioskiem było: żeby Izrael zwolnił więcej więźniów, trzeba zabić więcej Żydów.
A przede wszystkim, administracja Trumpa zrobiłaby mądrze, gdyby nauczyła się z gorzkich doświadczeń Izraela w stosunkach z palestyńskimi marionetkami Iranu: Hamasem i Islamskim Dżihadem. Ile porozumień o zawieszeniu broni zawarł Izrael z terrorystycznymi grupami z Gazy w ciągu ostatnich 15 lat? Co najmniej dziesięć. Co się zdarzało? Większość porozumień łamali Hamas i Islamski Dżihad, czasami w ciągu godzin, dni lub tygodni.
Izrael przekonał się na własnej skórze, że porozumienia z terrorystami i dyktatorami (takimi jak Jaser Arafat i Mahmoud Abbas) nie są warte papieru, na którym są spisane – i zazwyczaj po prostu służą jako zaproszenie do dalszej przemocy.
Administracja Trumpa ze swoimi inicjatywami wobec irańskiego reżimu – i wobec Chin, Korei Północnej, Rosji i Turcji – może stać przed takim samym scenariuszem. Porada dla administracji Trumpa: Bądźcie silni. Jak poprawnie zauważył Osama bin Laden: "Kiedy ludzie widzą silnego konia i słabego konia, naturalnie będą lubili silnego konia".
Siła i więcej siły to jedyny sposób zdobycia respektu tych, którzy rządzą Berlinem, Kabulem, Moskwą, Pjongjangiem, a szczególnie Teheranem, Gazą i Bejrutem.
Bassam Tawil: Muzułmański badacz i publicysta mieszkający na Bliskim Wschodzie.