Może być potrzebna nowa Konferencja Berlińska, żeby uspokoić sytuację i zbudować nowy, oparty o reguły, porządek świata. W czasie jednak, kiedy nawet kolejny szczyt G-7 może się nie odbyć, kto podejmie tę inicjatywę? Na zdjęciu: ilustracja Konferencji Berlińskiej z lat 1884-1885, która pojawiła się w "Allgemeine Illustrierte Zeitung". (Źródło ilustracji: Adalbert von Rößler/Wikimedia Commons) |
"Świat znalazł się na śliskiej drodze i musimy go ustabilizować". Tak Benjamin Disraeli widział międzynarodową scenę na początku lat 1880.
André Maurois, francuski biograf brytyjskiego premiera, twierdzi, że Disraeli uświadomił sobie, że Imperium Brytyjskie nie może dłużej samo rządzić na morzach i że trzeba zaprosić innych na bankiet podziału globalnej władzy. Ta analiza doprowadziła do zwołania Konferencji Berlińskiej, która rozpoczęła się w listopadzie 1884 roku i trwała do lutego 1885 roku.
Sztuczką Brytyjczyków było zorganizowanie konferencji w Berlinie i pochlebstwa wobec Otto von Bismarcka, "żelaznego kanclerza" Niemiec, by uwierzył, że jako nowy "silny człowiek" Europy, to on dyryguje przedstawieniem. Bismarck, wielki podżegacz wojenny, został ustawiony w roli twórcy pokoju, który próbuje pohamować rywalizację między kolonialnymi mocarstwami Europy.
Francja, nadal boleśnie odczuwająca upokarzającą porażkę z rąk Prusaków dziesięć lat wcześniej, była innym "wielkim mocarstwem" obecnym na konferencji wraz z niedomagającym Imperium Austro-Węgierskim . Zaproszona była także Rosja, nadal liżąca rany zadane jej przez porażkę w wojnie krymskiej. Nowo niepodległe Włochy i Imperium Osmańskie, określane jako "chory człowiek Europy", również otrzymały miejsce przy stole bankietowym.
Mniejsi gracze, tacy jak Hiszpania, Portugalia, Belgia, Holandia, Dania i Szwecja (która wówczas obejmowała także Norwegię) otrzymali taborety przy stole. Niespodziewanym gościem były Stany Zjednoczone, jedyne mocarstwo nie zaangażowane w kolonialną grę, ale już widziane jako kandydat do światowego przywództwa.
Choć konferencja skupiła się na podziale Afryki, a konkretniej, Kongo, oferowała także ciche zatwierdzenie stref wpływów ustanowionych przez europejskie mocarstwa kolonialne, podczas gdy USA osiągnęły uznanie Doktryny Monroe'a (1823), która ograniczała aktywności europejskich imperiów na Nowej Półkuli. Kompromis osiągnięty w Berlinie utrzymał pokój aż do I wojny światowej.
Obecnie pojawia się pytanie, czy potrzeba nowej konferencji berlińskiej, by pogodzić sprzeczne ambicje, które wzbudzają niestabilność i wojny w wielu regionach.
Dzisiaj, podobnie jak w latach 1880., duzi, mali, a także mini naśladowcy budowniczych imperiów są zaangażowani w bezwzględną grę o władzę.
Najintensywniejsza działalność przychodzi ze strony Rosji i Chin.
Pozbierawszy się po koszmarnym doświadczeniu sowieckim Rosja powraca do nacjonalistycznych ambicji, które przez stulecia inspirowały zdobywczych carów. Rosja anektowała terytoria od Ukrainy i Gruzji i ustawiła się w roli pana losu Syrii. Próbuje wyciąć także dla siebie strefę wpływów w Libii, prowadząc coś, co wygląda na letnią wojnę przeciwko zachodnim demokracjom. Używając koncepcji "bliskiego sąsiedztwa" Rosja promieniuje polityczną, a czasami militarną siłą na Kaukaz Południowy i Azję Środkową. Rosja traktuje także kilka krajów, szczególnie Serbię i Iran, jako pochyły stok przed murami obronnymi w swoim niezadeklarowanym głośno projekcie budowy imperium.
Zachodnie mocarstwa zaczynają budzić się do tego nowego, rosyjskiego zagrożenia, czasami reagując z przesadną retoryką. Na przykład, prestiżowy tygodnik brytyjski poświęcił okładkę na to, co nazywa rosyjskim "planem zniszczenia zachodniej cywilizacji". Podobnie jak w latach 1950., kiedy ludzie widzieli "czerwonych pod łóżkiem", niektórzy na Zachodzie wykrywają rosyjską rękę we wszystkim, włącznie z Brexitem i amerykańskimi wyborami prezydenckimi.
Chiny ze swej strony, promieniują siłą na cały świat, zastraszając równocześnie niektórych swoich sąsiadów i przekupując innych, by się podporządkowali. Kiedy uznają to za konieczne, działają także siłą wojskową, jak to zrobiły niedawno wzdłuż linii rozejmu z Indiami. Chiny traktują pewne afrykańskie, azjatyckie i łacińsko-amerykańskie kraje, szczególnie Kongo-Kinszasa, Etiopię, Afganistan, Pakistan, Iran i Ekwador jako terytoria porzucone przez poprzednich panów i otwarte do wzięcia przez nowych żniwiarzy.
Tak samo jak w latach 1880. także dzisiaj mamy karłów marzących o imperiach.
Turcja próbuje wykroić dla siebie kawałek Syrii i mówi o rewizji Traktatu z Lozanny (1923). Ma nadzieję na przechwycenie kawałka Iraku. Okazuje także siłę w Bośni i Hercegowinie, Kosowie, północnym Cyprze, Azerbejdżanie i Katarze.
Iran także próbuje brać udział w grze albo przez swoje marionetki i najemników, jak w Iraku, Syrii, Libanie i Jemenie, albo jako Sancho Pansa dla rosyjskiego i chińskiego Don Kichota.
Ze swej strony Indie narzuciły hegemonię na kilku sąsiadów, szczególnie Nepal i Bhutan, finalizując równocześnie aneksję spornych części Dżammu i Kaszmiru.
Ogólnie w kategoriach ekonomicznych, politycznych, a także militarnych mocarstwa zachodnie, którym nominalnie nadal przewodzą Stany Zjednoczone, pozostają zaangażowane na wszystkich kontynentach, ale coraz bardziej zachowują się, jakby nie miały już do tego dłużej serca, żeby nie powiedzieć, kieszeni.
Za prezydentów Baracka Obamy i Donalda Trumpa Stany Zjednoczone flirtowały z izolacjonizmem, jednak bez porzucania sceny głównej.
Z europejskich mocarstw Francja nadal jest aktywna w częściach Afryki, włącznie z mini-wojną przeciwko bojówkarzom w Sahelu. Ostatnio Francja próbowała także rościć sobie rolę protektora i zbawiciela Libanu, który jest na krawędzi systemowego załamania się.
Jeśli chodzi o Niemcy, to wydaje się, że tamtejszy nieszczęsny minister spraw zagranicznych, Heiko Maas, nie ma żadnych ambicji poza pieszczeniem trupa "umowy nuklearnej" Obamy z Iranem.
Mimo twierdzeń, że Brexit pozwoli Wielkiej Brytanii na staranie się o poważniejszą międzynarodową rolę, nie ma oznak, że nowe przywództwo w Londynie jest zdolne do rozwinięcia globalnej strategii nawet dla mocarstwa średniej wielkości.
Unia Europejska może być ekonomicznym gigantem, ale pozostaje politycznym karłem w kategoriach globalnej siły, który to fakt potwierdza jej wybór podrzędnego dyplomaty jako człowieka kierującego polityką zagraniczną.
Obecna letnia wojna może nigdy nie przekształcić się w gorącą wojnę, ale nie należy lekceważyć ryzyka. Dzisiaj, działanie przy pomocy mało intensywnej wojny, często prowadzonej przez niezbyt kosztowne marionetki, jak to Iran robi w Libanie, lub przez najemników, jak Rosja robi w Syrii i Libii, umożliwia nawet stosunkowo biednym krajom na rzucanie większego cienia niż na to zasługują. Podczas gdy konwencjonalna wojna na pełną skalę jest zbyt kosztowna dla większości krajów, dość niedroga, tandetna wojna przy pomocy bomb przy drodze, terroryzmu, brania zakładników, strzelania pociskami, ataków cybernetycznych i uderzeń dronami jest dostępna nawet dla na wpół wypłacalnych krajów takich jak Iran i Korea Północna.
Może być potrzebna nowa Konferencja Berlińska, żeby uspokoić sytuację i zbudować nowy, oparty o reguły, porządek świata. W czasie jednak, kiedy nawet kolejny szczyt G-7 może się nie odbyć, kto podejmie tę inicjatywę?
To jest pytanie za milion dolarów.
Amir Taheri: Pochodzący z Iranu dziennikarz amerykański, znany publicysta, którego artykuły publikowane są często w "International Herald Tribune", "New York Times", "Washington Post", komentuje w CNN, wielokrotnie przeprowadzał wywiady z głowami państw (Nixon, Frod, Clinton, Gorbaczow, Sadat, Kohl i inni) jest również prezesem Gatestone Institute).