Piętnastego maja 1948 roku pięć armii arabskich rozpoczęło wojnę z Izraelem i ją przegrało. Od tego czasu wielu Arabów nazywa tę przegraną słowem "nakba" ("katastrofa"). Od tamtej pory szukają współczucia z powodu przegranej wojny, którą sami rozpoczęli. Być może nie powinni byli rozpoczynać tej wojny.
Owego 15 maja siły z Egiptu, Syrii, Transjordanii, Libanu i Iraku "wkroczyły... zaledwie kilka godzin po tym, jak siły brytyjskie opuściły Mandat Palestyński, a Izrael ogłosił niepodległość". Do tego czasu każdy urodzony tam człowiek był Palestyńczykiem. Chrześcijanie byli Palestyńczykami, Żydzi byli Palestyńczykami. "Miejsce urodzenia" w paszporcie było opisane jako "Palestyna".
Arabowie, którzy uciekli podczas walk, prawdopodobnie zakładali, opierając się na informacjach w audycjach radiowych, że opuszczenie tego obszaru ułatwi armiom arabskim zabijanie Żydów. Plan zakładał prawdopodobnie szybki powrót, aby zebrać łupy i przejąć łatwo zdobytą ziemię.
Kiedy armie arabskie zostały pokonane, a ludzie, którzy uciekli, próbowali wrócić, powiedziano im, że nie byli lojalni i odmówiono im wstępu. To Arabowie, którzy uciekli, i ich potomkowie, teraz nazywają siebie Palestyńczykami. Są po prostu Arabami, którzy uciekli z Izraela w tamtym czasie i nie pozwolono im wrócić.
Dobrze strzeżonym sekretem jest oczywiście to, że według nie byle kogo, ale nieżyjącego już wysokiego rangą polityka Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP), Zoheira Mohsena, "naród palestyński nie istnieje":
"Naród palestyński nie istnieje. Utworzenie państwa palestyńskiego jest jedynie środkiem do kontynuowania naszej walki z państwem Izrael o naszą arabską jedność. W rzeczywistości dzisiaj nie ma różnicy między Jordańczykami, Palestyńczykami, Syryjczykami i Libańczykami. Tylko z powodów politycznych i taktycznych mówimy dzisiaj o istnieniu narodu palestyńskiego, ponieważ arabskie interesy narodowe wymagają, abyśmy założyli istnienie odrębnego 'narodu palestyńskiego', aby przeciwstawić się syjonizmowi. Z powodów taktycznych Jordania, która jest suwerennym państwem o określonych granicach, nie może zgłaszać roszczeń do Hajfy i Jafy, podczas gdy jako Palestyńczyk mogę niewątpliwie domagać się Hajfy, Jafy, Beer-Szewy i Jerozolimy. Jednak w chwili, gdy odzyskamy nasze prawo do całej Palestyny, nie będziemy czekać ani minuty, aby zjednoczyć Palestynę i Jordanię". — Z "Wij zijn alleen Palestijn om politieke reden", Trouw, 31 marca 1977 r.
W artykule Timothy'ego Bentona z 2019 r. czytamy:
"Założenie OWP, obecnie znanej jako Fatah, nie miało nic wspólnego z pragnieniem państwowości, w całej karcie stwierdza się, raz po raz, że jej jedynym celem jest zniszczenie Izraela, nic więcej, w ten sposób rozpoczęła się palestyńska narracja, potrzebowali historii uzasadniającej swoje roszczenia".
Arabowie, którzy nie opuścili Izraela podczas wojny o niepodległość, i ich potomkowie, nadal żyją tam jako izraelscy Arabowie, pełnoprawni obywatele z takimi samymi prawami jak Żydzi, z wyjątkiem zwolnienia z obowiązku służby wojskowej – Izrael nie chciał, aby ktokolwiek walczył ze swoim bratem. Ci izraelscy Arabowie stanowią obecnie 20% populacji Izraela i zajmują ważne stanowiska w medycynie, biznesie, dziennikarstwie, sądownictwie, są przedstawicielami w parlamencie Izraela, a nawet w Sądzie Najwyższym Izraela. Twierdzenie o "apartheidzie" jest czystym oszczerstwem. Z kolei Arabowie, którzy uciekli do Libanu w 1948 r., nadal nie mogą wykonywać żadnej odpowiedzialnej pracy. Niektórzy Arabowie nazywają to prawdziwym apartheidem.
Izrael, podczas tej wojny i w latach po niej, przyjął mniej więcej taką samą liczbę żydowskich uchodźców, którzy zostali wypędzeni lub uciekli z państw arabskich, jak liczba Arabów, którzy uciekli z Izraela – około 700 tysięcy po każdej stronie. W przeciwieństwie do Żydów, kraje arabskie odmówiły naturalizowania swoich arabskich "braci" jako pełnoprawnych obywateli i zażądały, aby mogli "wrócić" do kraju, który wcześniej dobrowolnie opuścili. Od tego czasu wiele krajów arabskich i wrogów Izraela wykorzystało tych ludzi i ich potomków jako pionki w walce politycznej, protestując przeciwko temu, że Izrael odmówił wpuszczenia ich po wygraniu wojny, której celem była eksterminacja ludności żydowskiej w Izraelu.
W 1967 roku Arabowie rozpoczęli kolejną wojnę — i znów przegrali. Izrael, po ostrzeżeniu Jordanii, by nie dołączała do wojny, (ostrzeżenie, które Jordania zignorowała), odzyskał ziemię, w tym części Jerozolimy, które Jordania zajęła bezprawnie podczas wcześniejszej wojny. Izrael ponownie wkroczył również na swoje historyczne ziemie, czyli do Judei i Samarii, na zachodnim brzegu rzeki Jordan, która oddziela oba kraje. To wtedy zaczęto twierdzić, że Jerozolima i Zachodni Brzeg są rzekomo "okupowane". (Rzeczywiście były "okupowane" — nielegalnie, przez Jordanię od wojny z 1948 roku.) Oczywiście unika się przypominania, że rzekomi "okupanci", Żydzi, historycznie "okupowali" tę ziemię przez prawie 4000 lat.
Niemniej te wezwania do zakończenia przez Izrael jego domniemanej "okupacji" pojawiały się nie tylko w islamistycznych mediach, ale także propagowali je dziennikarze na Zachodzie. Ten zarzut "okupacji" nigdy nie opiera się na historii ani faktach, ale wydaje się pochodzić z ideologicznych mitów generowanych przez teorie sprawiedliwości społecznej i narrację rzeczywistej lub wyimaginowanej ofiary.
W 2020 r. "New York Times" otrzymał Nagrodę Pulitzera za "1619 Project", "wiedząc doskonale, że czołowi amerykańscy historycy dowodzą, że wiele twierdzeń [tego projektu] było całkowitą bzdurą". Innymi słowy: fałszem. Brak faktograficznego kontekstu zwykle wynika z prób łączenia dziennikarstwa z modnymi teoriami społeczno-politycznymi. Utrwalają one wprowadzające w błąd i wypaczone "wiadomości", które są rozpowszechniane wśród niczego niepodejrzewającej opinii publicznej, której zaufanie ostatecznie ulega erozji, (czasami ku zdumieniu mediów). Oczywiście nie wszyscy dziennikarze są tego pokroju, ale prawdopodobnie ci ostatni stanowią mniejszość. Przykładem znakomitego dziennikarstwa śledczego jest Peter Schweizer ujawniający korupcję "postępowej elity Ameryki" w swoim bestsellerze z 2020 r. Profiles in Corruption.
Historia i fakty ujawniają szereg błędnych założeń dotyczących rzekomo bezprawnej "okupacji ziem palestyńskich" przez Izrael. Kiedy premier Norwegii Jonas Gahr Store opisał na przykład jednostronne uznanie państwa palestyńskiego jako "inwestycję w jedyne rozwiązanie, które może przynieść trwały pokój na Bliskim Wschodzie", wykazał się mizernym rozumieniem rzeczywistości. Ani Autonomia Palestyńska na Zachodnim Brzegu, ani Hamas w Strefie Gazy, ani Palestyńczycy w ogóle nie dążą do rozwiązania w postaci dwóch państw. Całkiem otwarcie dążą do rozwiązania w postaci "jednego państwa", które zastąpi Izrael.
Porównania do Anglii i Irlandii są zupełnie nietrafne: nawet w szczytowym momencie "kłopotów" w Irlandii nikt nie twierdził, że Anglia należy do Irlandii i że każdy, kto nie jest rzymskim katolikiem, powinien wyjechać.
Warto zastanowić się, w jaki sposób, pomijając jawny antysemityzm i antysyjonizm, powstają te jednostronne artykuły, propozycje i przekonania.
Pewną winę można przypisać niestosowaniu podstawowych zasad dziennikarstwa: mianowicie badaniu faktów, a następnie patrzeniu, dokąd one prowadzą. W dzisiejszym dynamicznym pociągu informacyjnym dziennikarze często nie mają czasu lub być może uważają, że nie muszą się tym przejmować, szkoda czasu na badanie prawdziwej historii i faktów stojących za popularnymi założeniami. Mogą również usłyszeć od swoich przełożonych, wprost lub pośrednio, jakie historie mają przedstawiać, a jakich nie. Doświadczony dziennikarz Mark Judge ubolewa, że w przeszłości "autorzy znajdowali tematy do swoich tekstów, badając historię i wypełniając artykuły spostrzeżeniami wynikającymi z wieloletniego doświadczenia".
Być może niektórzy dziennikarze – po obu stronach politycznego spektrum – piszą teraz, aby zadowolić swoich redaktorów, wydawców lub reklamodawców, świadomie lub nie. Wybitny redaktor strony opinii "New York Timesa", James Bennet, stracił pracę za opublikowanie artykułu senatora Toma Cottona, który był sprzeczny z panującą modą miesiąca. Cotton zasugerował, że jeśli zamieszki w tamtym czasie będą się utrzymywać, rząd może "wysłać wojsko" – ewidentnie herezja; lepiej pozwolić miastu spłonąć.
W kluczowych momentach, w tak spolaryzowanym społeczeństwie jak obecnie, niezależnie myślący dziennikarze – ci, których cechuje krytyczne podejście, uczciwość oraz obiektywna, bezstronna postawa, niezbędna dla dobra ogółu ich odbiorców – zdają się być gatunkiem zagrożonym.
"Niezależne dziennikarstwo – napisał Bennet, jest postrzegane jako - sprawiedliwe, poszukujące prawdy dziennikarstwo, które aspiruje do otwartości i obiektywizmu". Problem "New York Timesa", dodał, "przerodził się z liberalnego uprzedzenia w nieliberalne uprzedzenie; ze skłonności do faworyzowania jednej strony debaty krajowej w impuls do całkowitego zamknięcia debaty".
Brakującym elementem, jak twierdził Bennet, jest odwaga — odwaga pisania prawdy i ujawniania prawdziwych faktów w obliczu presji redakcyjnej, aby poddać się modnym ideałom, zwiększyć sprzedaż, dostosować się do panującego etosu lub postępować zgodnie z obiegową mądrością — wszystko to może maskować prawdę. Zauważył, że prawość to "moralna i intelektualna odwaga, aby traktować drugą stronę poważnie i relacjonować prawdy i idee, które twoja własna strona demonizuje z obawy, że zaszkodzą jej sprawie". To jest sedno problemu: możliwe zaszkodzenie "sprawie" — stanowisko ideologiczne i przekleństwo dla obiektywnego relacjonowania.
Niestety, badanie wskazuje, że tylko około 44% amerykańskich dziennikarzy akceptuje, że "zawsze powinni starać się zapewnić każdej stronie równe relacjonowanie" sprawy. Pozostali wydają się po prostu podążać za "konwencjonalną mądrością" – powierzchownym podejściem, które zbyt często może przesłonić prawdziwą narrację.
"New York Times" mógł otrzymać Nagrody Pulitzera – tak jak Walter Duranty został nagrodzony za wielkie wybielenie zbrodni radzieckiego przywódcy Józefa Stalina; i ponownie za rosyjskie oszustwo. Te same niebezpieczne dziennikarskie bzdury były również widoczne podczas reakcji na Covid-19, w twierdzeniach, że laptop Huntera Bidena był dezinformacją i w przemilczaniu faktu, że ojciec Huntera, prezydent Joe Biden, od lat cierpi na upośledzenie funkcji poznawczych.
Rezultatem dziennikarskiej porażki w podawaniu prawdziwej historii jest to, że kiedy prawda w końcu wychodzi na jaw, "cały kraj, w tym jego najbardziej doświadczeni reporterzy, są tak samo zszokowani jak wszyscy inni" — napisała Jill Abramson, była dziennikarka "New York Timesa". Nawiązywała do umysłowej i fizycznej niepełnosprawności prezydenta Bidena. Tak więc ci, którzy mają prawo wiedzieć — głosujący obywatele kraju — byli celowo oszukiwani przez znaczny okres czasu.
Wielu czołowych polityków, celebrytów i znaczna część mediów twierdzi, że "prezydentura Bidena była oszałamiającym sukcesem", ale gdy się nad tym głębiej zastanowić, była to prawdziwa katastrofa – obejmująca kapitulację Ameryki przed terrorystyczną grupą talibów w Afganistanie, bierne obserwowanie, jak chiński balon szpiegowski zbiera informacje o najbardziej wrażliwych amerykańskich obiektach wojskowych, a ogólnie rzecz biorąc, jej efektem jest "świat w płomieniach".
Co doprowadza nas ponownie do problemu ziemi.
W opinii islamistów "ziemia palestyńska" rozciąga się od rzeki (Jordan) do morza (Morza Śródziemnego), co dało początek modnemu sloganowi preferowanemu przez antysyjonistyczną rzeszę oddanych dekonstrukcjonistów: "Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna". Nie wyjaśniono, dlaczego sąsiednie terytorium Jordanii, po drugiej stronie rzeki, nie jest objęte roszczeniem do ziemi. Ziemia, która obejmuje Jordanię, zgodnie z Deklaracją Balfoura, została oficjalnie zadeklarowana jako "narodowy dom narodu żydowskiego" [w dokumentach z owych czasów dzisiejsza Jordania nazywana jest "Palestyną Wschodnią". przyp. tłum.]. Jordania jest zatem istotnie okupowanym Izraelem. Gdyby Izrael był choć odrobinę tak ekspansjonistyczny jak Iran i Palestyńczycy, to właśnie by twierdził.
"Wall Street Journal" opublikował 4 lipca 2024 r. w wydaniu online artykuł zatytułowany "Izrael przejął w tym roku więcej ziemi niż w jakimkolwiek innym roku w ciągu ostatnich trzech dekad" – odnosząc się do tych części Zachodniego Brzegu, które bardziej poprawnie określa się jako Samarię i Judeę, które stanowią, jak wskazuje przynajmniej jedna z nazw, "serce" Izraela. Izrael nie może "przejąć" własnej ziemi. Istnieje historyczne, prawne i etyczne uzasadnienie uznania praw Izraela do własności całej swojej ziemi, w tym Gazy, Zachodniego Brzegu i Transjordanii (Jordanii), zgodnie z pierwotnym celem nie tylko Deklaracji Balfoura, ale także konwencji z San Remo z 1920 r. To terytorium zostało jednak podzielone przez Winstona Churchilla w 1921 r., aby uwzględnić roszczenia haszymidzkiego emira Abdullaha.
Roszczenia do terytorium są zazwyczaj potwierdzane przez różne czynniki, w tym prawo międzynarodowe. W przypadku hebrajsko-żydowskich roszczeń do ziemi, potwierdzenie pochodzi również z historii Izraela, jego starożytnych dokumentów, tekstów religijnych, tradycji, znalezisk archeologicznych i Żydów mieszkających na tej samej ziemi przez ponad 3600 lat. Żydzi zachowali swój historyczny język, kulturę i religię przez prawie cztery tysiąclecia i są jedynym pozostałym plemieniem w regionie, które może udowodnić swoje starożytne dziedzictwo i tożsamość.
Wszystkie te czynniki i wiele innych dają wiarygodność twierdzeniom Izraela o legalności, a mianowicie, że naród żydowski jest prawowitym właścicielem całego Izraela. Dlatego też potrzeba dużej dawki celowego dysonansu poznawczego, religijnego fanatyzmu, ignorancji, naiwności, a nawet antysemityzmu, aby zaprzeczyć twierdzeniom Izraela. Biorąc pod uwagę wszystkie te rozważania, zrozumiałe jest, że znany ekspert prawa międzynarodowego Jacques Gauthier wzywa naród żydowski w Izraelu: "Nigdy nie pozwólcie ludziom mówić wam, że jesteście intruzami. To wasza ziemia; została wam dana na mocy prawa".
Uznanie 28 marca przez Norwegię, Irlandię i Hiszpanię nieistniejącego państwa palestyńskiego – państwa bez funkcjonującego rządu, wyraźnych granic, a nawet funkcjonującej gospodarki – okazało się wyrazem antysemickich uprzedzeń tych krajów, jeśli porównać je z postawą innych krajów europejskich, które obecnie nie uznają legitymacji nieistniejącego państwa palestyńskiego.
Chociaż 145 członków ONZ "obecnie uznaje państwo palestyńskie, to nie czyni go państwem", napisał autor James Sinkinson. Co właściwie oznacza uznanie takiego państwa w praktyce? Wyłączna własność ziemi przez islamistów? O jakich obszarach ziemi mówią te kraje? Czy potwierdzają one prawowitość radykalnego islamizmu i rządu dżihadystów z własną armią? Kto ma jurysdykcję do podejmowania tych decyzji? A co z Żydami i ich roszczeniami? Czy rezultatem będzie dżihadystyczna, islamistyczna, palestyńska Gaza i Zachodni Brzeg z odrobiną ziemi pomiędzy nimi dla Żydów, tak aby ostatecznie zostali wyciśnięci lub wymordowani i nie mogli istnieć? Czy te kraje będą próbowały wymusić to uznanie na Izraelu?
Przy tych i innych pytaniach "uznanie" nie ma sensu. Jedyne, co robi, to ujawnia historyczny antysemityzm tych krajów, wzbudza fałszywe oczekiwania i stwarza niebezpieczeństwo większej liczby zgonów z dala od krajów, które wysuwają te świętoszkowate, nic ich niekosztujące roszczenia. Jednostronne uznanie "Palestyny" nieuchronnie doprowadzi do powstania kolejnego upadłego państwa, zamieszkanego przez terrorystów dżihadystów, otwarcie chętnych do powtórzenia terroru z 7 października 2023 r. na ludności Izraela.
17 lipca 2024 r. Izrael silnie zaznaczył swoje prawa do ziemi. Parlament Izraela, Kneset, przyjął rezolucję odrzucającą utworzenie państwa palestyńskiego "na jakimkolwiek kawałku ziemi na zachód od rzeki Jordan". Sytuacja jest teraz jasna: nie ma szans, aby Izrael zgodził się na tak zwane "rozwiązanie w postaci dwóch państw" w kwestii palestyńskiej. Porozumienia z Oslo, które umarły dawno temu, są teraz oficjalnie martwe.
Dlatego też, gdy 19 lipca, dwa dni po rezolucji Knesetu, Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości (MTS) wydał orzeczenie stwierdzające, że "izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie oraz związany z nimi reżim zostały utworzone i są utrzymywane z naruszeniem prawa międzynarodowego", premier Izraela Benjamin Netanjahu odpowiedział:
"Naród żydowski nie jest okupantem na swoim własnym terytorium, w tym w naszej własnej stolicy Jerozolimie, ani w Judei i Samarii, naszej historycznej ojczyźnie. Żadna absurdalna opinia w Hadze nie może zaprzeczyć tej historycznej prawdzie ani legalnym prawom Izraelczyków do życia we własnych społecznościach w naszym rodzinnym domu".
Część Izraela znana jako Strefa Gazy jest obecnie okupowana przez tak zwanych Palestyńczyków, którzy są tam po prostu mieszkańcami z łaski Izraela, który dla pokoju i przyszłego dobrobytu Gazy zdecydował w 2005 r., że mogą tam mieszkać bez żadnego Żyda w zasięgu wzroku. Niestety, zamiast wykorzystać miliardy, które im dano, na budowę Dubaju nad Morzem Śródziemnym, zbudowali podziemne miasto tuneli terroru.
Palestyńczycy to Arabowie, którzy osiedlili się na tej ziemi, wypierając Hebrajczyków, naród żydowski, który żył tam przez prawie cztery tysiące lat. Profesor prawa na George Mason University, Eugene Kontorovich, specjalista prawa międzynarodowego, zauważa, że "wszystkie argumenty, które czynią Izrael siłą okupacyjną, upadają pod ciężarem jednego, prostego faktu: kraj nie może okupować terytorium, do którego ma prawo".
Wygląda więc na to, że strategią islamistów jest zawłaszczenie niektórych słów, aby odwrócić ich pierwotne zastosowanie. Z tego powodu Żydzi są określani jako "okupanci" Izraela, co oznacza, że Gaza, Judea, Samaria i Jerozolima stanowią pierwotną ojczyznę palestyńską, mimo licznych dowodów pisemnych i archeologicznych, które temu przeczą.
Izraelskich Żydów nie można zasadnie oskarżyć o nielegalne zajmowanie ich własnej ziemi. Wręcz przeciwnie, Palestyńczycy i ich sojusznicy zajmują ziemię Izraela i dlatego podlegają jurysdykcji i kontroli Izraela. Mogą być niezadowoleni z faktu, że ta ziemia należy do Izraela i narodu żydowskiego, który ma wyłączne prawo do zajmowania jej i udzielania gościny tym, których Izrael dobrowolnie przyjmuje.
Dziennikarze oszukują swoich odbiorców, popierając, bez wysiłku śledczego, stanowisko wielu przywódców politycznych na Zachodzie. Zgodność z kulturą redakcyjną może być czynnikiem łagodzącym, jednak dziennikarze godni tego miana — tacy jak ci, którzy ujawnili Watergate i inne znaczące skandale — są przygotowani, aby ujawnić prawdziwą historię. Mimo to lojalność polityczna może odegrać rolę: donoszono nawet o wysoko cenionym dziennikarzu Carlu Bernsteinie, że "przyznaje, że Demokraci mówili mu od 18 miesięcy, że Joe Biden nie nadaje się do pełnienia drugiej kadencji". A jednak gdzie było opublikowanie tej istotnej informacji?
Kiedy ONZ uznała "Palestynę za kwalifikującą się do państwowości", zauważył francusko-kanadyjski prawnik i uczony Jacques Gauthier, "wiele osób nie podążałoby za tym kłamstwem, gdyby znali prawdziwą historię".
Zatem zadaniem prawdziwych dziennikarzy – ze wszystkich sfer politycznego podziału –jest zawsze dokładne zbadanie zasadności roszczeń każdej ze stron. Jeśli zrobią to w tym przypadku, wynik stanie się jasny: ziemia należy do narodu żydowskiego i tych, których tam zaakceptowano – a nie do nikogo innego. Ponieważ nie jest to wniosek, do którego dąży wielu dziennikarzy i ich redaktorów, propaganda teorii palestyńskiej ofiary, połączona z negacją roszczeń Izraela do ziemi, najprawdopodobniej będzie się utrzymywać. Jako próbę rozwiązania, "Newsweek" wyświetla teraz na swojej stronie internetowej "Fairness Meter", prosząc czytelników o wskazanie poziomu stronniczości lub uczciwości (faktograficzności) opublikowanego artykułu. Być może więcej serwisów informacyjnych rozważy podobny pomysł.
Aby przeciwstawić się panującej "obiegowej mądrości", która często utrudnia dotarcie do prawdziwej historii, nadszedł czas, jak napisał James Bennet, aby dziennikarska "odwaga połączona z krytycznym podejściem, obiektywizmem, uczciwością i prawością" ponownie zajęła należne jej miejsce w przywracaniu zaufania społeczeństwa do mediów. Wymagania te są szczególnie konieczne w kwestiach o znaczeniu międzynarodowym, takich jak intencje Rosji lub Chin, lub roszczenia Iranu i jego pełnomocników, takich jak Huti, Hezbollah i Hamas. Nadszedł czas, aby realizm i prawda zdominowały narrację, a nie fałszywy idealizm i ideologia.