Turcja ma organ rządowy, który reguluje "sprawy religijne" (czytaj: sprawy muzułmanów sunnickich). Kieruje nim najwyższy muzułmański duchowny kraju i odpowiada przed premierem. Najwyższa Izba ds. Religijnych lub po turecku Diyanet ma roczny budżet większy niż 10 innych ministerstw razem wziętych – a jego prezes, mianowany przez rząd duchowny, ma do dyspozycji samochód z szoferem i 400 tysięcy dolarów wynagrodzenia.
Do jego obowiązków należy orzekanie "fatw", czyli mówienie tureckim muzułmanom, co jest dozwolone, a co nie jest. Obecny prezes, najwyższy duchowny, lubi także wygłaszać długie, doktrynerskie przemowy. Czasami brzmią rozsądnie, a czasami nie.
Kiedy rok temu islamscy ekstremiści w Paryżu dopracowywali ostatnie szczegóły makabrycznego planu zabicia karykaturzystów i zamachu na pismo "Charlie Hebdo", Diyanet zajęty był wydawaniem fatw i publikowaniem kalendarza religijnego na około trzy miliony biurek i ścian w biurach i w domach. Diyanet wydał także w tym czasie fatwę, wzywająca muzułmanów, którzy mają tatuaże, by wyrazili skruchę, jeśli nie mogą ich usunąć. Inna fatwa w kalendarzu Diyanet na 2015 r. mówiła: "Nie trzymaj psów w domu... Prorok Mahomet powiedział raz: 'Aniołowie nie odwiedzają domów, w których są psy i obrazy'".
W tych dniach paryskiego chaosu – jeszcze zanim dżihadyści zabili ponad 130 ludzi w listopadzie – prezes Diyanet i najwyższy duchowny w Turcji, profesor Mehmet Gormez, "nie wierzył", że dżihadyści mogą zabijać niewinnych ludzi. Na konferencji prasowej po zamachach w Paryżu Gormez powiedział, że użycie symboli islamskich przez sprawców zamachu było oznaką "manipulacji". Innymi słowy, profesor Gormez mówił światu, że ktoś inny dokonuje tych zamachów i obwinia muzułmanów.
Diyanet, hojnie finansowany przez podatników tureckich – sunnitów, nie sunnitów i niemuzułmanów – dostało się ostatnio na czołówki gazet z powodu dwóch fatw, które zarówno zirytowały, jak rozbawiły ludzi świeckich na całym świecie, a nie tylko w Turcji.
W pierwszej fatwie Diyanet orzekł, że zaręczone pary nie powinny trzymać się za ręce ani spędzać czasu tylko we dwoje w czasie narzeczeństwa. W fatwie czytamy: "W tym okresie nie jest nieodpowiednie, by para spotykała się, rozmawiała i poznawała się wzajemnie, jeśli zachowana jest ich prywatność. Mogłyby jednak być niepożądane incydenty z lub bez wiedzy rodziny... takie jak flirtowanie, wspólne przebywanie lub bycie sam na sam, to zachęca do plotek i trzymania się za ręce, co nie jest dozwolone w islamie".
Pomyślcie: najwyższy duchowny w Turcji, która jest członkiem NATO i kandydatką do UE orzeka, że flirtowanie, wspólne przebywanie lub bycie sam na sam zaręczonych par jest "niepożądanymi incydentami"; a islam nie pozwala na trzymanie się za ręce.
Świetnie. Jak można przypuszczać, duchowni wszystkich wiar monoteistycznych mogą być równie konserwatywni. Ale druga fatwa z tego tygodnia – której Diyanet, obecnie pod ogniem krytyki, zaprzecza – wywołała duże poruszenie.
Druga fatwa Diyanet pojawiła się w odpowiedzi na pytania czytelników. Widniała jednak krótko w dziale fatw na jego witrynie (potem została wymazana). Anonimowy użytkownik zapytał, czy z religijnego punktu widzenia ojciec, który odczuwa pociąg seksualny do córki, powinien anulować swoje małżeństwo.
Ulama [uczeni] odpowiedzieli, że: "Istnieje różnica opinii w tej sprawie między różnymi szkołami myśli w islamie". W fatwie czytamy: "Dla niektórych, ojciec całujący córkę z żądzą lub pieszczący ją z pożądaniem nie ma wpływu na jego małżeństwo".
W dalszej części odpowiedzi dowiadujemy się, że według jednej szkoły myśli islamskiej, Hanafi, matka powinna być "zabroniona" dla takiego mężczyzny. "Ponadto, dziewczynka powinna mieć powyżej dziewięciu lat".
Być może zawstydzony własną fatwą Diyanet najpierw usunął odpowiedź ulama i twierdził, że odpowiedź była świadomie "wypaczona" przez "sztuczki, podstęp i grę słów" w celu zdyskredytowania tej instytucji. Następnie zamknął dział pytań i zamieścił ogłoszenie, że ta strona "podlega naprawie".
Ponieważ tysiące Turków potępiło skandaliczną fatwę Diyanet i oskarżyło ulama o zachęcanie do seksualnego wykorzystywania dzieci, pomocną rękę wyciągnął do Diyanet minister sprawiedliwości, Bekir Bozdag. Na swoim koncie twittera nazwał oskarżenia "zniesławieniem" organu religijnego. "Zniesławiającymi" są, według Bozdaga "te żałosne typy, których irytuje religia i ludzie pobożni".
Turcja, kiedyś świeckie państwo muzułmańskie i jedyna nadzieja świata na dialog międzywyznaniowy, osiągnęła punkt, w którym minister sprawiedliwości broni fatwy, mówiącej, że niektóre szkoły myśli islamskiej NIE nakazują rozwodu, jeśli ojciec pożąda własnej córki [ale jeśli ma ona więcej niż dziewięć lat?].
Turcja oskarża także tych, którzy protestują przeciwko czemuś takiemu jak ojciec pożądający własnej córki, o nienawiść do religii. Można się zastanawiać, co będzie następnym szaleństwem.