Rosja odkryje niebawem dwulicowość, jaka od czterdziestu lat charakteryzuje dyplomację Iranu. Konwencja o statusie prawnym Morza Kaspijskiego była tylko kawałkiem papieru podpisanym, żeby zadowolić rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, który teraz może dołączyć do klubu tych, których oszukali mułłowie. Na zdjęciu: Putin spotyka się z irańskim prezydentem Hassanem Rouhanim w Teheranie 1 listopada 2017 r. (Źródło: kremlin.ru) |
"Rozmawiać z Iranem!" To są rady, jakie zachodni politycy powtarzają od 1979 r., kiedy mułłowie przechwycili władzę w Teheranie. 40. rocznica reżimu chomeinistów dostarczyła nowych okazji do ponownego propagowania tego hasła w Unii Europejskiej i w Stanach Zjednoczonych.
Argument opiera się na twierdzeniu, że alternatywą do "rozmów z Iranem" jest wojna, a tego chciałoby niewielu. Twierdzi się także, że "rozmowy z Iranem" pomagają jakiejś nieokreślonej "frakcji umiarkowanych reformatorów" w pokonaniu "twardogłowych" w walce o władzę, która od samego początku szaleje w Republice Islamskiej.
Pokazałem już wiele razy, że te argumenty są błędne i nie ma potrzeby powtarzać tutaj mojej argumentacji. Pomyślałem jednak, że powrócę do tego tematu, ponieważ nowy minister spraw zagranicznych Niemiec, Heiko Maas, powtórzył to "hasło", jak gdyby był Kolumbem odkrywającym Nowy Świat.
Na dorocznej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium w zeszłym tygodniu irański minister spraw zagranicznych, Dżavad Zarif, wskrzesił rozmowę o "niezbędnym dialogu", by wpuścić w maliny debiutanta Maasa.
W połowie lat1980. "niezbędny dialog" Hans-Dietricha Genschera przerodził się w proces, w którym Europejczycy i mułłowie razem krytykowali Stany Zjednoczone. W "dialogu" Genschera mułłowie obiecywali nie prowadzić działań terrorystycznych na terenie Europy. Złamali tę obietnicę przez dokonywanie zamachów, włącznie z zabójstwami, w Austrii, Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Włoszech i Szwajcarii. Obiecali także nie porywać więcej europejskich zakładników, ale kontynuowali ten proceder. Od wtedy rzadko kiedy zdarzał się dzień, w którym mułłowie nie mieli europejskich zakładników.
"Rozmów z Iranem" próbowały także kolejne administracje USA, zaczynając od Jimmy Cartera. W 1980 r. mułłowie podpisali umowę z Carterem, że nie wezmą więcej amerykańskich zakładników w zamian za odmrożenie irańskich aktywów, zablokowanych przez Waszyngton po zajęciu przez Iran ambasady USA w Teheranie. Niemniej, do dnia dzisiejszego, Iran stale przetrzymywał amerykańskich zakładników, a dzisiaj ma ich 14.
Nie tylko mocarstwa zachodnie próbowały "rozmawiać z Iranem" w nadziei na wykucie modus vivendi z reżimem, który jest w stanie wojny z własnymi obywatelami, a więc nie może być w pokoju z nikim innym. W pewnym momencie Saudyjczycy próbowali naprawić stosunki z chomeinistycznym reżimem.
Pomogli Iranowi zorganizować Islamski Szczyt w Teheranie w nadziei przekonania mułłów, by zostali częścią normalnego świata. Skoordynowali politykę naftową i, jako dalszy dowód dobrej woli, przyznali Iranowi bezprecedensową kwotę na Hadż. Nagrodą był atak chomeinistów na Chobar, a później splądrowanie saudyjskiej ambasady i konsulatów w Iranie.
Turcja miała podobne doświadczenie. Stworzyła komisję bezpieczeństwa z Iranem i zamknęła swoje granice dla Irańczyków uciekających na wolność. Wydaliła z kraju irańskich opozycjonistów lub – w kilku wypadkach – pozwoliła na porwanie ich przez oddziały specjalne Teheranu.
Turcja stała się także ważnym elementem w działaniach Iranu w celu obchodzenia zachodnich sankcji. Mułłowie odpłacili Turcji przez przyznanie Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) baz w regionie gór Kandyl tuż przy tureckiej granicy. Stworzyli także tureckie odgałęzienie Hezbollahu, rozbite przez Turcję dziesięć lat później.
Hasło "rozmawiać z Iranem" sięgnęło apogeum w tak zwanej "umowie nuklearnej".
Aby ją upichcić, prezydent Barack Obama pominął Radę Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych, zignorował układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) i zepchnął na boczny tor Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (MAEA), żeby stworzyć coś przykrojone do życzeń mułłów.
Jako dodatkową przynętę przeszmuglował także gotówkę do Teheranu. Niemniej, kiedy Obama opuszczał Biały Dom, mułłowie nadal nie wypełnili swoich zobowiązań według tego "historycznego porozumienia".
Część politologów twierdzi, że mułłowie nie ośmielą się traktować Rosji zgodnie z zasadą "oszukaj i wycofaj się", ponieważ nie jest tak łatwo oszukać Rosjan. Na poparcie tego poglądu przytaczają incydent z Bejrutu z 1984 r., kiedy Teheran rozkazał agentom Hezbollahu porwanie czterech Rosjan jako zakładników, żeby ukarać Moskwę za poparcie Saddama Husajna.
Narracja brzmi, że Rosjanie wezwali ajatollaha Ali-Akbara Mohtaszami-pour, ambasadora Chomeiniego w Damaszku, który był także założycielem libańskiego Hezbollahu i przedstawili mu ofertę, której nie mógł odmówić: uwolnijcie porwanych Rosjan albo weźmiemy czterech zakładników spośród twojego personelu!
Nie chcąc zakosztować własnego lekarstwa, mułłowie ustąpili i wypuścili rosyjskich zakładników. A oto sensacyjny materiał: Rosja niebawem odkryje dwulicowość, jaka od czterdziestu lat charakteryzuje dyplomację Iranu.
W sierpniu zeszłego roku prezydent Hassan Rouhani podpisał Konwencję o statusie prawnym Morza Kaspijskiego, tekst napisany przez Moskwę, by dać Rosji monopol na militarną obecność na tym morzu śródlądowym. Prezydent Władimir Putin ogłosił to jako wielkie zwycięstwo rosyjskiej dyplomacji. Obecnie jest jednak jasne, że mułłowie puścili swoją machinę oszustwa na wysokie obroty, żeby zrobić Putinowi to, co zrobili wielu amerykańskim, europejskim, tureckim i arabskim przywódcom.
Po pierwsze, odmówili przedstawienia "konwencji" islamskiemu Madżlisowi, namiastce parlamentu, jako propozycji ustawy, by zapewnić jej prawny status, co zrobiły pozostałe państwa przybrzeżne: Rosja, Kazachstan, Turkmenistan i Azerbejdżan. Ministerstwo spraw zagranicznych wycofało także perskie tłumaczenie tekstu, obiecując dokładniejszą wersję.
W tym tygodniu departament prawny irańskiego ministerstwa spraw zagranicznych oświadczył, że "konwencja", którą podpisał Rouhani, stanie się "operacyjna dopiero po tym, jak wszystkie państwa przybrzeżne ustalą swoje granice wód terytorialnych", a ten proces może zabrać lata.
Według Rezy Nazar Ahariego, człowieka wyznaczonego przez Iran do kwestii Morza Kaspijskiego, będą odbywały się negocjacje dwa do trzech razy w roku we wszystkich pięciu stolicach aż do osiągnięcia porozumienia.
Przemawiając w Baku w Azerbejdżanie, Ahari utrzymywał, że powinna zostać ustalona wspólna przestrzeń Morza Kaspijskiego poza wodami terytorialnymi, na której działalność jest możliwa tylko za jednogłośną aprobatą państw przybrzeżnych.
Rosyjski monopol militarny stał się zależny od porozumień, które mogą nigdy nie zostać osiągnięte.
Innymi słowy, Konwencja o statusie prawnym Morza Kaspijskiego była tylko kawałkiem papieru podpisanym, żeby zadowolić rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, który teraz może dołączyć do klubu tych, których oszukali mułłowie. Spotka się tam z Heiko Maasem, entuzjastycznym nowicjuszem.
Amir Taheri: Pochodzący z Iranu dziennikarz amerykański, znany publicysta, którego artykuły publikowane są często w "International Herald Tribune", "New York Times", "Washington Post", komentuje w CNN, wielokrotnie przeprowadzał wywiady z głowami państw (Nixon, Frod, Clinton, Gorbaczow, Sadat, Kohl i inni) jest również prezesem Gatestone Institute).