Systematyczna dyskryminacja w Narodach Zjednoczonych jest zbyt oczywista, by ją ignorować. Po prostu na gigantyczną skalę praktykuje się tam podwójny standard wobec tego, co uznawane jest za instytucjonalny rasizm, a co nie – i to trzeba przyznać. Na zdjęciu: budynek sekretariatu kwatery głównej ONZ w Nowym Jorku. (Zdjęcie: UN) |
Oskarżenia o "instytucjonalny" rasizm w organizacjach, grupach zawodowych, na uniwersytetach i kulturalnych instytucjach nadal dostają się na czołówki gazet, ale nikt nie wskazuje na instytucjonalny rasizm Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ).
Co to jest instytucjonalny rasizm? Pierwsze co znajdujemy w Google głosi: "Instytucjonalny rasizm jest rodzajem rasizmu, który jest osadzony w społeczeństwie lub organizacji jako normalna praktyka".
Słownik Google definiuje "rasizm" jako:
"Uprzedzenia, dyskryminacja lub antagonizm skierowany przeciwko osobie lub osobom ze względu na ich przynależność do określonej grupy rasowej lub etnicznej, zazwyczaj należącej do mniejszości lub marginalizowanej".
ONZ zalicza wszystkie państwa na świecie jako swoich członków i wszystkie są pozornie równe według prawa międzynarodowego, którego ONZ – jak twierdzi – przestrzega. Zgodnie więc z własną logiką wszystkie państwa członkowskie ONZ powinny być traktowane równo przez rozmaite organy tej organizacji i być osądzane według tych samych standardów. Jeśli ONZ systematycznie wyróżnia mniejszość składającą się z jednego tylko państwa do potępień za, na przykład, rzekome łamanie praw człowieka, równocześnie całkowicie ignorując udokumentowane łamanie praw człowieka całej masy innych państw członkowskich, te podwójne standardy równają się systematycznej dyskryminacji czyli "rasizmowi" wobec tego państwa, zgodnie ze wspomnianą wyżej definicją "instytucjonalnego rasizmu".
Ten rodzaj systematycznej dyskryminacji lub "rasizmu" jest w rzeczywistości tym, co od dziesięcioleci stosuje ONZ wobec jednego kraju, Izraela, maleńkiego kraju z około 8,7 miliona obywateli - którego obszar równa się mniej więcej obszarowi New Jersey – z całej populacji świata wynoszącej 7,8 miliarda ludzi.
Zgromadzenie Ogólne ONZ, Rada Praw Człowieka ONZ (UNHRC) i Komisja Praw Człowieka ONZ uchwaliły dużą liczbę rezolucji i decyzji przeciwko Izraelowi. Według pozarządowej organizacji praw człowieka (NGO), UN Watch:
"Co roku Zgromadzenie Ogólne przyjmuje okolo 20 rezolucji przeciwko Izraelowi i tylko 5 lub 6 przeciwko całej reszcie świata razem, po jednym dla Iranu, Syrii i Korei Północnej. Zgromadzenie Ogólne przyjmuje zero rezolucji wobec systematycznie łamiących prawa człowieka państw, takich jak Kuba, Chiny czy Arabia Saudyjska".
Dyskryminacja jest zbyt oczywista, by ją ignorować. W ONZ jest 193 państw członkowskich. Rzucanie 20 rezolucji na jedyny demokratyczny kraj na Bliskim Wschodzie, który rzeczywiście przestrzega praw człowieka i równości swoich mieszkańców wobec prawa – ale tylko 5 lub 6 na pozostałe 192 państwa, wśród których są kraje najbardziej łamiące międzynarodowe prawo, takie jak Chiny, Rosja, Korea Północna, Kuba, Wenezuela, Arabia Saudyjska, Turcja, Nigeria i Iran – mówi o skrajnie zakorzenionej postaci sponsorowanej przez państwa dyskryminacji czyli "rasizmu".
Chiny, państwo z ludnością 1,4 miliarda, nadal jest, według Amnesty International, największym katem na świecie. Chiński reżim komunistyczny bezlitośnie prześladuje etniczne i religijne mniejszości, i odmawia swoim obywatelom najbardziej podstawowych praw człowieka, takich jak wolność słowa, wolność wyznania i wolność zgromadzeń, o czym pisaliśmy wcześniej w Gatestone Institute. Wszystkie te prawa są zapisane w konwencjach i deklaracjach ONZ. Ponadto, Chiny nadal okupują Tybet, który najechały w 1950 roku i dokąd przeniosły miliony etnicznych Chińczyków, by "schińszczyć" ten teren – łamiąc tym Artykuł 49 Czwartej Konwencji Genewskiej, która stanowi, że państwo okupujące nie może "deportować lub dokonywać transferu części swojej populacji cywilnej na terytoria, które okupuje". Mimo że Chiny są czołowym sprawcą łamania prawa międzynarodowego i jednym z najbardziej skandalicznych sprawców łamania praw człowieka, ani Zgromadzenie Ogólne, ani UNHRC nigdy nie potępiły ich działań.
Istnieją niezliczone inne przykłady państw członkowskich ONZ, które nie spełniają nawet ułamka postanowień traktatów i deklaracji ONZ o prawach człowieka, niemniej te kraje nigdy nie zostają wezwane do tablicy. UNHRC, na przykład, nie uchwaliła ani jednej rezolucji przeciwko Arabii Saudyjskiej, kraju o ponad 33 milionach mieszkańców, który w zasadzie nadal działa w oparciu o średniowieczne standardy prawne, mimo starań następcy tronu, księcia Mohameda bin Salmana, by wprowadzić pewne reformy. W zeszłym roku (według Amnesty International) to królestwo pobiło własny rekord wykonanych egzekucji, obcinając głowy 184 ludziom. Arabia Saudyjska dopiero kilka miesięcy temu zdecydowała się na usunięcie z kodeksu karnego kary chłosty. Ten pustynny kraj, który zajmuje większość Półwyspu Arabskiego, nadal ma system męskiego opiekuństwa, który traktuje kobiety jako prawnie niepełnoletnie, więc zazwyczaj mogą podróżować i wykonywać normalne czynności, takie jak złożenie podania o paszport, tylko pod nadzorem męskiego "opiekuna".
UNHRC nie uchwaliła ani jednej rezolucji dotyczącej praw człowieka przeciwko Egiptowi. Egipt jest wśród 5 państw, które wykonały najwięcej egzekucji w roku 2019. Są niezliczone inne przykłady krajów z koszmarnymi wręcz notowaniami pogwałceń praw człowieka, które nie tylko nie były potępiane przez ONZ i organy praw człowieka, ale w rzeczywistości zasiadają w organach mających nadzorować przestrzeganie tych praw; kraje takie jak Afganistan, Demokratyczna Republika Kongo, Nigeria, Pakistan i Somalia, które wszystkie obecnie zasiadają w Radzie Praw Człowieka ONZ.
W odróżnieniu od tego postrzegane i rzekome zbrodnie Izraela figurują jako stały punkt na porządku dnia UNHRC, tak zwany Punkt 7 Agendy. Kiedy wiec jest sesja UNHRC, Izrael jest rutynowo zawsze potępiony. Żaden inny kraj, niezależnie od tego, jak rażące są jego pogwałcenia praw człowieka, nie jest tak wyróżniony.
Izrael jest także wyróżniony przez inne organy ONZ, takie jak UNESCO, która systematycznie zmienia nazwy starożytnych miejsc żydowskich, jak gdyby były one miejscami muzułmańskimi. Teren Zachodniej Ściany – muru przyporowego, który jest wszystkim, co pozostało z żydowskiej Drugiej Świątyni zniszczonej przez rzymski legion w 70 roku n .e., został nazwany przez UNESCO "Plac Al-Buraka" od wierzchowca, o którym islamski hadis podaje, że zabrał Mahometa do nieba i z powrotem. UNESCO zmieniła także nazwę żydowskiego grobu Racheli w Betlejem i Grobu Patriarchów (Mapela) w Hebronie na "palestyńskie zabytki". UNESCO "głęboko ubolewa", że Izrael odmówił usunięcia tych miejsc ze swojej listy narodowego dziedzictwa.
Także Światowa Organizacja Zdrowia ONZ (WHO), podczas corocznego posiedzenia przeznacza Izraelowi osobny punkt porządku dnia o numerze 14. Co roku, zgodnie z tym numerem, Izrael zostaje potępiony za łamanie "palestyńskich praw zdrowotnych" na "okupowanych terytoriach palestyńskich, włącznie z okupowaną wschodnią Jerozolimą i okupowanym syryjskim Golanem".
Komisja ds. Statusu Kobiet ONZ (CSW) "poświęcona promowaniu równości płci i wzmocnienia kobiet" także rutynowo wybiera do potępienia Izrael za "łamanie praw kobiet", podczas gdy kraje takie jak Afganistan, Syria, Somalia i Iran, należące do najbardziej niebezpiecznych dla kobiet krajów na świecie, nie są nawet wspominane. Nie tylko nie ma żadnego potępienia Arabii Saudyjskiej – gdzie kobiety są nadal traktowane jak prawnie niepełnoletnie i gdzie działaczy na rzecz podstawowych praw kobiet spotykają długie wyroki więzienia -- ale Arabia Saudyjska została nawet wybrana kilka lat temu do CSW, by pomóc w zadaniu "promowania praw kobiet".
Niestety, niemal wszystkie państwa członkowskie ONZ, poza Stanami Zjednoczonymi, wydają się uważać dyskryminacyjne traktowanie tylko jednego kraju na świecie za całkowicie normalne i takie jak powinno być. Po prostu przyjmuje się tam na gigantyczną skalę podwójny standard wobec tego, co uznaje się za instytucjonalny rasizm, a co nie – i to trzeba przyznać.
Jak na ironię, instytucjonalny rasizm wobec Izraela usuwa z pola widzenia ONZ kraje, w których rasizm wymaga szybkiego zbadania – i jest możliwe, że to jest przyczyną jej popularności. Kraje gdzie kobiety mają niewiele praw, lub nie mają żadnych, gdzie polityczni przeciwnicy są torturowani i wepchnięci do więzień lub zabijani i gdzie ludzie nie mogą swobodnie mówić, co myślą, mają ulgową taryfę. Ludzie co najmniej mogliby kwestionować, czy organizacja, która uczyniła dyskryminację jednego kraju stałą zasadą działania, jest warta niebotycznych kosztów. Stany Zjednoczone, na przykład, jako największy darczyńca tej organizacji, w 2018 roku wpłaciły do ONZ sumą 10 miliardów dolarów.
Zamiast płacić co roku obowiązkowe "nieco poniżej jednej piątej wspólnego budżetu", USA (i ONZ) osiągnęłyby znacznie więcej, gdyby płaciły za to, czego chcą, i otrzymywały to, za co zapłaciły. Obecnie ONZ już dawno przestała być siłą dobra i jest wykorzystywana, po pierwsze, do podtrzymywania swojej większości składającej się z nieponoszących odpowiedzialności, antydemokratycznych despotów, a po drugie, do utrwalania konfliktów – w znacznej mierze na koszt amerykańskich podatników. Oszczędzone pieniądze można lepiej użyć na repatriację amerykańskiego przemysłu i obronę wolnego świata przed najbardziej drapieżnymi przeciwnikami USA.
Na koniec, wszyscy ci, których naprawdę obchodzi likwidacja dyskryminacji i rasizmu, powinni zapytać siebie dlaczego, skoro rasizm jest nieakceptowalny na innych polach, ma być nadal sprawą oczywistą w ONZ.