(Zdjęcie: iStock) |
Kiedy zaczyna się rok 2021, przypomina mi się wiersz perskiego poety, Masuda Saad Salmana, o nadziei, że nowy rok nie będzie przypominał starego.
Oczywiście Masud wyrażał tę nadzieję z fortecy Nay, gdzie – po wypadnięciu z łask na dworze lokalnego despoty – był od roku uwięziony i gdzie miał pozostawać na resztę życia. Opłakiwał fakt, że sobota była jak piątek, a kwiecień jak maj, i jego przydział światła słonecznego ograniczał się do bladego promyka z dziury w dachu jego celi. Innymi słowy, było mu gorzej niż wielu z nas w roku, który właśnie skończył się.
Zajmijmy się jednak prowokacją: czy rok 2020 nie miał żadnych pozytywnych stron?
Sądzę, że miał.
Na początek, uświadomił większości z nas, że jako istoty ludzkie wszyscy siedzimy w tej samej, przeciekającej łodzi. Pandemia była jak pożoga, która przekracza granice i może dotknąć każdego, wielkiego i małego, bogatego i biednego, młodego i starego. Stary banał o motylu machającym skrzydłami w Amazonii, który wpływa na planetę jako całość, zawsze był tylko zgrabną abstrakcją. Jednak fakt, że wirus wyskakujący ze zwierzaka na chińskim targu mógł zawędrować na cały świat, jest rzeczywistością, jakiej wszyscy doświadczyliśmy na różne sposoby.
Tak więc, ci, którzy twierdzą że to jest koniec globalizacji, odkrywają, że jeszcze niczego nie widzieli z tego przeklętego systemu.
Oczywiście świat nie powróci do stanu z 2019 roku, jak gdyby rok 2020 nigdy się nie zdarzył. Tak samo jak po Czarnej Śmierci w Europie lub inwazji Mongołów na duże obszary Europy i Azji sprawy nigdy nie powróciły po prostu do swojej poprzedniej postaci, i tym razem powrót do rajskiego scenariusza wydaje się co najmniej niepewny.
Te katastrofy, wywołane przez wirusy lub najazdy armii, doprowadziły do wielkich zmian w wielu aspektach ludzkiego życia. Czarna Śmierć pokazała, że wszystkie kościoły i książki modlitewne były bezradne w obliczu niekontrolowanej zarazy i że tylko nauka miała szansę ją powstrzymać. Spustoszenia spowodowane przez mongolskie hordy ujawniły podstawową słabość rozpadających się imperiów, które zostały zastąpione przez państwa narodowe, ostatecznie wyłaniające się z Traktatów Westfalskich.
Z czasem te dwie katastrofy utorowały drogę dla tego, co stało się Oświeceniem, nowym sposobem interpretowania świata, który powoli, ale pewnie zastępował stary sposób dostarczany przez kościół i imperium.
Przechodząc do teraźniejszości można powiedzieć, że rok 2020 postawił znak zapytania przy wielu naszych pewnikach. Jednym bardzo podważonym pewnikiem jest ten o postępie opartym na micie niekończącego się wzrostu lub inaczej mówiąc, możliwości posiadania zawsze naszego ciastka i zjadania go.
Obsesję, że więcej zawsze znaczy lepiej, zakwestionowała koncepcja, że bardziej pożądane może być mniej, ale lepiej.
Inną nadszarpniętą pewnością jest to, że rządy, niezależnie od ich ideologii, są często raczej częścią problemu niż kluczowym składnikiem rozwiązania. Nawet zażarci orędownicy hasła "mniej rządu oznacza lepsze zarządzanie" przyklaskują decyzji niemal wszystkich krajów, by drukować pieniądze bez zważania na jutro, jako "na czasie i mądrej". Po trzydziestu latach oddawania czci przed ołtarzem oszczędności, zaprasza się nas teraz do przywiązania kawałka materiału do magicznego drzewa pieniędzy i nawrócenia się na to, co nazywają "nową doktryną monetarną".
Niemniej, nasze reakcje na katastrofę 2020 roku ujawniają pewne niezmienne cechy ludzkiego zachowania, kiedy mamy do czynienia z katastrofami. Tutaj rzymski historyk, Pliniusz Młodszy, może dać nam kilka wskazówek. Pisząc historię wybuchu Wezuwiusza w 79 roku p.n.e., która kosztowała życie jego adopcyjnego ojca, podzielił reakcje ludzi na kilka kategorii.
Pierwszą byli ci, którzy uciekali przed katastrofą, próbując biec szybciej niż lawa, która jednak okazywała się szybsza od nich. Następni byli ci, którzy biegli ku katastrofie w nadziei uratowania swoich bliźnich. Potem byli ci, którzy wskakiwali do pierwszej z brzegu łodzi, żeby uciec tak daleko od obszaru katastrofy, jak to możliwe, nie wiedząc, że dopadną ich fale wywołane tragedią. Wreszcie inni przychodzili zewsząd, włącznie z wieloma z bardzo daleka, żeby rabować opuszczone domy i sklepy, sprzedawać oszukańcze środki zaradcze i zarabiać krocie na ludzkim nieszczęściu.
W roku, który się właśnie skończył, widzieliśmy podobne reakcje na całym świecie. Byli tacy, którzy próbowali uciec, ale choroba ich dopadła. Byli tacy, którzy biegli z powrotem, by pomóc innym, nawet kosztem ryzyka własnego życia. Setki milionów zbiedniało, podczas gdy nieliczni wzbogacili się.
W sferze politycznej sposób, w jaki różne rządy radziły sobie z pandemią, z pewnością wpłynie na ich pozycję w oczach opinii publicznej w kraju i za granicą. W sumie, żadnemu rządowi nie udało się poprawnie ocenić zjawiska, o którym praktycznie nic nie wiedzieli.
I we wszystkich niemal wypadkach to, co rząd robił lub czego nie robił, nie okazało się mieć większego efektu na zmianę przebiegu pandemii. Rządy radziły sobie lepiej lub gorzej z ekonomicznymi i społecznymi skutkami pandemii.
Dodatkową ważną cechą kryzysu może być potwierdzenie, że kapitalizm jest najpewniejszym sposobem radzenia sobie z katastrofami uderzającymi w nas jak grom z jasnego nieba. Olbrzymia ilość dostępnego kapitału z historycznie niskim oprocentowaniem, żeby nie wspomnieć o rezerwach żywności na niespotykanie wysokich poziomach i dosłownie niewyczerpanego potencjału produkcyjnego na całym globie, dostarczyły wielu krajom tarczy przeciwko potencjalnie fatalnym szokom ekonomicznym i społecznym.
W nowym roku popyt stłumiony pandemią prawdopodobnie dostarczy wyrzutni do gwałtownego wzrostu globalnej działalności gospodarczej z naciskiem na znaczącą relokalizację wielu krajowych przemysłów i usług. Innymi słowy, kiedy uderzyłeś w dno, możesz tylko iść do góry.
Właśnie zakończony rok nauczył nas, by nie traktować spraw jako oczywistości i cenić nawet najbardziej przyziemne radości, na jakie pozwala nam życie, takie jak spacer w parku bez kagańca, który nas dusi.
Jednak, jeśli 2020 miał jakąś pozytywną cechę, to może nią być pożyteczna lekcja, jakiej nas nauczył, by ani nie popadać w rozpacz, ani nie zakładać, że jutro będzie takie samo jak dziś.