Talibowie mogą obiecać, że nie będą bezpośrednio zagrażać interesom Zachodu... jednak jest mało prawdopodobne, że reżim, który traktuje swoich własnych ludzi z całkowitą pogardą, zaoferuje cudzoziemcom, zwłaszcza "niewiernym", lepszą ofertę. W większości przypadków polityka zagraniczna bandyckiego reżimu jest kontynuacją jego polityki wewnętrznej. Na zdjęciu: Uzbrojeni talibowie stoją obok mułły odmawiającego piątkową modlitwę w meczecie Pul-e Khiszti w Kabulu, 3 września 2021. (Zdjęcie: Hoshang Hashimi/AFP via Getty Images) |
Podczas gdy świat próbuje otrząsnąć się z szoku po powrocie talibów do Kabulu, urzędnicy z zachodnich rządów rozpoczynają debatę na temat tego, jak ułożyć stosunki z nowymi władcami Afganistanu.
Jak dotąd głównym tematem tej debaty wydaje się być pragnienie uznania uzbrojonych w broń "pobożnych studentów" jako prawowitego rządu tej od dawna nękanej koszmarem ziemi. Jednak, aby oddalić zarzuty ugłaskiwania terrorystów, zachodni politycy ustanowili różne warunki ewentualnego uznania. Prezydent Francji Emmanuel Macron podczas wizyty w Bagdadzie postawił cztery takie warunki, podczas gdy brytyjski minister spraw zagranicznych Dominic Raab przedstawił cztery swoje.
Warunki dotyczą rezygnacji z terroryzmu, poszanowania praw człowieka, pozwolenia na opuszczenie kraju przez tych Afgańczyków, którzy tego chcą i zaprzestania dyskryminacji kobiet. Administracja Bidena natomiast postawiła warunek, zgodnie z którym talibowie mają obiecać, że nie tylko powstrzymają się od terroryzmu, ale że zajmą miejsce poprzedniego rządu w Kabulu i włączą się do "wojny z terrorem". Krótko mówiąc, zachodni przywódcy zapraszają talibów, aby stali się dżentelmenami, zanim zostaną przyjęci do klubu przyzwoitych ludzi.
Być może to wszystko jest trochę przedwczesne.
Nie jest pewne, czy talibowie faktycznie kontrolują cały Afganistan. Oczywiście, mają tysiące bandytów w Kabulu i w kilku innych dużych miastach. Jak dotąd jednak niewiele wskazuje na to, że będą mogli wyjść poza to, co osiągnęli w Afganistanie w latach 90. z pomocą Pakistanu, to znaczy rządy terroru wobec nieuzbrojonych Afgańczyków.
Co ważniejsze, być może naiwnością są żądania, by Talibowie zrezygnowali z terroryzmu – z tego co nadawało im znaczenie przez ponad ćwierć wieku. Terror jest ich raison d'etre. Skorpion nie żądli, ponieważ chce być niegrzeczny, ale dlatego, że taka jest jego natura.
Talibowie są tym, co robią. Jak zauważył Arystoteles, o charakterze mówią czyny.
Są oczywiście specjaliści, którzy zawsze mówiąc o bandyckich reżimach, głoszą starą ewangelię o "jastrzębiach i gołębiach". Zachodni dziennikarze i eksperci stworzyli tony literatury o "wysiłkach umiarkowanych", by złagodzić obraz brutalnej natury stalinowskiego reżimu.
"New York Times" publikował pełne uwielbienia artykuły o ZSRR w czasie, kiedy gruziński zbir na Kremlu prowadził krwawe czystki. Przynajmniej początkowo prezydent Franklin D. Roosevelt widział Heinricha Himmlera jako przywódcę "umiarkowanych" w nazistowskich Niemczech i poprzez swojego dentystę zainicjował "dialog" w Szwecji z emisariuszem szefa SS.
W latach pięćdziesiątych poszukiwania "umiarkowanych" rozszerzono na maoistyczne Chiny, podczas gdy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych tak zwana Wielka Proletariacka Rewolucja Kulturalna fascynowała dzieciaki z bogatych domów w Paryżu, Londynie i w Nowym Jorku.
Pod koniec lat siedemdziesiątych administracja Cartera, wspierana przez Joe Bidena, wówczas młodego senatora, szukała "umiarkowanych" w koalicji chomeinistów, która przejęła władzę w Teheranie.
Wysłannik Cartera Warren Christopher podpisał z mułłami porozumienie algierskie po tym, jak obiecali uwolnić amerykańskich zakładników i nie brać więcej zakładników w przyszłości. (Nie trzeba dodawać, że przez ostatnie cztery dekady mułłowie z Teheranu nie mieli ani jednego dnia bez przetrzymywania amerykańskich zakładników.)
Cztery dekady później "umiarkowani" wychwalani przez Richarda Haasa i jego kolegów pakują walizki, niektórzy jadą do USA z zielonymi kartami, podczas gdy beton umacnia swoją władzę.
Czy to wszystko oznacza, że reżimy, które sprzeciwiają się światowemu porządkowi lub go kwestionują, nie mogą się zmienić?
Czasem mogą.
Komunistyczne Chiny to jeden, chociaż bardzo ograniczony, przykład sukcesu. Udało się to jednak osiągnąć, między innymi dlatego, że Stany Zjednoczone przed wyrażeniem zgody na nawiązanie pełnych stosunków dyplomatycznych z Pekinem postawiły szereg precyzyjnych warunków. Chiny przestały "eksportować rewolucję", zakończyły swoje niemal codzienne nękanie Tajwanu, powstrzymały Koreę Północną i przestały wspierać ruchy partyzanckie w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej.
Jednak Chiny nie przekształciły się w "umiarkowaną" potęgę, jak twierdzi Henry Kissinger, główny lobbysta Pekinu w USA. W rzeczywistości, z mieszaniną maoizmu i prymitywnego nacjonalizmu, prezydent Xi Jinping próbuje zmienić zasady międzynarodowych stosunków.
Obecnie kluczowym problemem jest zamęt w tak zwanym obozie demokratycznym. W czasie, gdy prezydent Joe Biden planuje zorganizowanie spotkania na szczycie przywódców krajów demokratycznych, główni sojusznicy USA wolą śpiewać własne piosenki. Macron mówi, że zrobi to, co jest konieczne, "niezależnie od tego, co mogą zrobić Stany Zjednoczone". Kanclerz Niemiec Angela Merkel śpiewa w Moskwie swoją łabędzią pieśń, podczas gdy brytyjski premier Boris Johnson nawołuje do "realizmu" w kontaktach z talibami. (Pan Biden powinien zrozumieć, że organizowanie spotkania na szczycie przywódców państw demokratycznych bez jasnego powiedzenia w jakim celu i w atmosferze narastającej kakofonii nie ma większego sensu.)
Wracając do pełnych nadziei żądań pod adresem talibów.
Dlaczego ta grupa miałaby słuchać mocarstw zachodnich, skoro nie mają one ani spójnej polityki, ani twardej siły koniecznej do poparcia tej polityki? Talibowie wiedzą, że swoje istnienie zawdzięczają terrorowi i represjom. Są tam, ponieważ mogą zmuszać mężczyzn do zapuszczania bród i kobiety do chodzenia w workach, jednocześnie chroniąc pokrewne grupy terrorystyczne w całym regionie. Dotarli na szczyt, ponieważ potrafili podrzynać gardła, kamienować kobiety i podkładać bomby domowej roboty na drogach używanych przez obce wojska.
Talibowie mogą obiecać, że nie będą bezpośrednio zagrażać interesom Zachodu. Mogą nawet, jak twierdzą ich ludzie wyznaczeni do kontaktów z Waszyngtonem, wywierać presję na mułłów w Teheranie, aby pomogli Bidenowi zapewnić "sukces" w rozmowach na temat "umowy nuklearnej" z Islamską Republiką Iranu. Jednak w ostatecznym rozrachunku jest mało prawdopodobne, by reżim, który traktuje swoich ludzi z całkowitą pogardą, zaoferował cudzoziemcom, zwłaszcza "niewiernym", lepszą ofertę. W większości przypadków, przynajmniej w perspektywie krótko- i średnioterminowej, polityka zagraniczna bandyckiego reżimu jest kontynuacją jego polityki wewnętrznej.
Nie ma potrzeby spieszyć się z jakimkolwiek układem z talibami.
W tej chwili to oni potrzebują świata zewnętrznego bardziej niż świat zewnętrzny potrzebuje ich. Nie są na tyle głupi, by nie wiedzieć, że bez pewnej miary międzynarodowego uznania nie będą w stanie zniechęcić krajowych przeciwników i przekonać mas Afgańczyków do lękliwego podporządkowania się nowemu reżimowi.
Każda polityka wobec talibów powinna opierać się na prostej zasadzie: traktować ich poważnie taktycznie, ale strategicznie otwarcie nimi gardzić.
Innymi słowy, przyznając, że tam są, ale dając jasno do zrozumienia, że nie powinno ich tam być. Oznacza to uporządkowanie szeregu opcji, od ograniczania ich możliwości działania, przez sankcje, po presję, której ostatecznym celem jest pomoc Afgańczykom, jeśli i kiedy osiągną konsensus w sprawie obalenia reżimu. Mając do czynienia z bandyckimi rządami nie stoimy tylko przed wyborem między wojną na pełną skalę, a bezwarunkową haniebną kapitulacją.