Prezydent USA Joe Biden zrobił wszystko, co było w jego mocy – i jest to niezwykle doceniane! – stanął po stronie sojusznika Ameryki, Izraela, broniącego się przed dalszymi atakami ze strony Hamasu i innych irańskich grup zastępczych. Administracja Bidena wysłała w ten region swoje okręty wojenne, wysłała pociski pozwalające na przeciwstawienie się ponad 9500 rakietom wystrzelonym w kierunku Izraela od 7 października i wycelowanym w miasta tego małego kraju. To zdumiewające, że spotkał się z tak niesprawiedliwą krytyką za wspieranie kraju, który w zasadzie walczy także w imieniu Stanów Zjednoczonych i Wolnego Świata przeciwko grupie terrorystycznej Hamas, która najwyraźniej nie widzi nic złego w paleniu żywcem dzieci, obcinaniu im głów, gwałceniu i torturowaniu mężczyzn, kobiet i dzieci, a następnie ich mordowaniu.
Jednak podobno zażądał, aby Izrael od pierwszego stycznia ograniczył wysiłki mające na celu likwidację wspieranej przez Iran grupy terrorystycznej. Tym samym Biden (prawdopodobnie w celu wsparcia swojej kampanii reelekcyjnej), poważnie podważa wysiłki obronne Izraela. Takie ograniczenie utrudniłoby i zwiększyłoby ryzyko prowadzenia i tak już niezwykle skomplikowanej wojny na obszarach miejskich, gdzie Hamas ukrywa swoją broń wśród cywilnej ludności cywilnej i w tunelach.
"Nie można działać w południowej Gazie w taki sam sposób, jak na północy" – powiedział izraelskiemu rządowi sekretarz stanu Antony Blinken pod koniec listopada.
"Są tam dwa miliony Palestyńczyków. Musicie ewakuować mniej ludzi z ich domów, przeprowadzać bardziej precyzyjne ataki, nie uderzać w obiekty ONZ i zapewnić wystarczającą liczbę obszarów chronionych [dla ludności cywilnej]. A jeśli nie? To nie atakujcie tam, gdzie znajduje się ludność cywilna."
"Podkreśliłem, że Stany Zjednoczone mają obowiązek zapewnić – powiedział Blinken – aby masowe straty w ludziach wśród ludności cywilnej i przesiedlenia na skalę, które widzieliśmy w północnej Gazie, nie powtórzyły się na południu".
Innymi słowy: Izrael ma bardziej narażać swoich żołnierzy, aby chronić cywilów w Gazie. Z drugiej strony Hamas może kontynuować swoje zbrodnie wojenne, wykorzystując jak chce ludzkie tarcze, za którymi chce się ukryć. Jeśli ludzkie tarcze zostaną zniszczone, to Izrael, a nie Hamas, zostanie obciążony winą za "masowe straty w ludziach wśród cywilów".
Wszystkie statystyki dotyczące przypadkowych ofiar w Gazie są publikowane przez Hamas; co więcej są bardzo nieścisłe.
Izraelscy żołnierze są na ulicach Gazy, walczą od domu do domu i sami ponoszą "ogromne straty w ludziach". Ponieważ Izraelczycy robili wszystko, co było w ich mocy, aby chronić życie cywilów w Gazie, w samej Strefie Gazy zginęło ponad 120 izraelskich żołnierzy, a ponad 1600 zostało rannych, w tym 255 poważnie.
W rzeczywistości Izrael, chcąc nakłonić ludność cywilną z północy Gazy do przejścia na południe, czekał tygodniami przed rozpoczęciem ofensywy lądowej. Izrael przed wejściem do północnej Gazy, zrzucił cztery miliony ulotek w języku arabskim na temat zbliżającej się ofensywy, wykonał 42 tysiące rozmów telefonicznych, wysłał 15 milionów SMS-ów i 12 milionów nagranych wiadomości. Która inna armia tak postępowała?
Czy od patronów Hamasu, Iranu i Kataru, żądano, aby nakazali Hamasowi przerwanie walki? Czy żądano od nich podjęcia jakichkolwiek działań? Dlaczego o ustępstwa proszona jest tylko ofiara inwazji z 7 października, a nie agresor?
Wysiłki Izraela zostały nieskończenie bardziej skomplikowane przez odmowę Egiptu przyjęcia cywilów z Gazy, którzy chcieli wjechać, chociażby tymczasowo.
Podczas gdy Hamas próbował powstrzymać swoich obywateli przed ucieczką z obszaru walk w bezpieczne miejsce, (również strzelając do uciekinierów), Izrael chronił cywilów Gazy w korytarzu humanitarnym, aby mogli bezpiecznie podróżować z północy na południe.
Zatrzymanie Gazańczyków w Gazie najwyraźniej jest także kwestią polityki USA.
Na spotkaniu COP28 w Dubaju wiceprezydentka USA Kamala Harris zasugerowała, aby zażądać od Gazańczyków pozostania w rejonie walk, chociaż wydaje się, że celowo sformułowała to w mylący sposób: "Stany Zjednoczone w żadnym wypadku nie zezwolą na przymusową relokację Palestyńczyków z Gazy" – powiedziała.
Cywile nie byli "zmuszeni" do wyjazdu; zaproponowano im możliwość wyjścia z terenu, na którym toczy się wojna. Kiedy miliony Syryjczyków uciekło z Syrii, nikt nie mówił o "przymusowej relokacji" syryjskich uchodźców. Kiedy miliony Ukraińców uciekły przed rosyjskimi bombardowaniami, nikt nie twierdził, że byli "zmuszeni do wyjazdu do Polski". Polska i inne sąsiednie kraje były na tyle wielkoduszne, że otworzyły przed nimi swoje drzwi. Jeśli jednak chodzi o Gazańczyków, żaden kraj nie zgadza się ich przyjąć. Gdyby udało im się wyjechać, jak społeczność międzynarodowa mogłaby krytykować Izrael za "masowe straty"?
Kiedy 12 grudnia Biden powiedział swoim zwolennikom, że przeprowadzone przez Izrael "masowe bombardowania, które mają miejsce" zaczynają osłabiać poparcie dla Izraela na świecie, z pewnością musiał wiedzieć, że Izrael, ryzykując życie swoich własnych żołnierzy, nie przeprowadza żadnych "masowych bombardowań". Gdyby to robił, mógłby uratować życie wielu izraelskich żołnierzy, a wojna zakończyłaby się bardzo szybko.
W tym tygodniu, 18 grudnia, sekretarz obrony USA Lloyd Austin przybył do Izraela, aby omówić oczekiwania administracji Bidena, żeby Izrael przeszedł od "wojny o dużej intensywności" do "bardziej ograniczonego, punktowego prowadzenia działań".
Trzy dni później, 21 grudnia, Hamas odrzucił zawieszenie broni, o które sam prosił; prawdopodobnie dostrzegli, że żądanie Stanów Zjednoczonych o "ograniczeniu konfliktu" skutecznie im je zapewniało.
Biden mówił także o "rewitalizacji Autonomii Palestyńskiej", która zdaniem Stanów Zjednoczonych powinna przejąć Gazę po Hamasie; mówił również, że Izrael musi zaakceptować rozwiązanie w postaci dwóch państw. "Musimy upewnić się, że Bibi zrozumiał, że musi podjąć pewne kroki, aby wzmocnić [AP]. Nie można powiedzieć, że w przyszłości w ogóle nie będzie państwa palestyńskiego" – powiedział Biden .
"Nie będzie tam żadnego elementu, który edukuje na rzecz terroryzmu, finansuje terroryzm i wysyła terrorystów?" – zapytał Bejamin Netanjahu.
Nie zastąpię Hamastanu Fatahstanem.... Nie pozwolę państwu Izrael powtórzyć fatalnego błędu z Oslo, który sprowadził do serca naszego kraju i do Gazy najbardziej skrajne elementy świata arabskiego, które angażują się w zniszczenie państwa Izrael i które w tym duchu wychowują swoje dzieci... Spór między Hamasem i Fatahem nie dotyczy tego, "czy" wyeliminować państwo Izrael, ale "jak" to zrobić. Według sondażu który przeprowadzono kilka dni temu, 82% ludności palestyńskiej w Judei i Samarii usprawiedliwia straszliwą masakrę z 7 października.
Niestety, masakra z 7 października udowodniła ponad wszelką wątpliwość, co rzeczywiście zarówno Hamas, jak i Autonomia Palestyńska miały na myśli, mówiąc, że chcą unicestwić Izrael. Według sondażu przeprowadzonego 14 listopada przez Arab World for Research and Development, 75% ankietowanych Palestyńczyków popiera masakrę z 7 października, a 74,7% popiera utworzenie jednego państwa palestyńskiego "od rzeki do morza". Nie mniej niż 98% stwierdziło, że czuje się bardziej dumne ze swojej tożsamości palestyńskiej teraz – po rzezi 7 października. Czy to właśnie administracja Bidena chce nagrodzić dając im palestyńskie państwo?
Kamela Harris dodała nawet, że Izrael nie będzie mógł dokonać żadnych zmian terytorialnych w Gazie, takich jak utworzenie strefy buforowej między południowym Izraelem a Gazą. "Stany Zjednoczone w żadnym wypadku nie pozwolą na ponowne wytyczenie granic Gazy" – powiedziała.
Według izraelskiej dziennikarki Caroline Glick:
Libańska gazeta "Al Akhbar" doniosła, że Amos Hochstein, główny doradca prezydenta Bidena ds. kontaktów z Hezbollahem, przedstawił rządowi libańskiemu propozycję uniknięcia wojny [z Izraelem]. Propozycja Hochsteina zakłada zrzeczenie się przez Izrael suwerennego terytorium od Nahariji na zachodzie do granicy syryjskiej na wschodzie w zamian za symboliczne ustępstwa ze strony Hezbollahu...
Brak wojny oznacza brak możliwości powrotu cywilów do ich domów. Oznacza to, że izraelscy rolnicy nie mogą wrócić do swoich sadów i pól, a siły IDF pozostają na granicy tak długo, jak długo trwa niepewność. Krótko mówiąc, brak wojny oznacza, że Izrael przegrywa.
Byłoby to prawdą pod każdym warunkiem, ale oferta Hochsteina jasno pokazuje, że Stany Zjednoczone są skłonne jeszcze bardziej wzmocnić Hezbollah i oferować mu izraelską porażkę. Innymi słowy, amerykańska polityka unikania wojny jest w rzeczywistości polityką opowiedzenia się po stronie Hezbollahu przeciwko Izraelowi.
Zamienić realną ziemię w Izraelu na puste obietnice Libanu – gwarantowane przez libańską armię, która ucieknie na dźwięk pierwszego wystrzału ze strony Hezbollahu?