Jest to ciągle ta sama stara historia z Bliskiego Wschodu: szyici oskarżają sunnitów o prowadzenie polityki sekciarskiej; sunnici oskarżają szyitów o prowadzenie polityki sekciarskiej; jedni, i drudzy mają rację. Tyle tylko, że pro sekciarska polityka Turcji na rzecz sunnitów przyjmuje coraz bardziej niebezpieczny obrót, pcha Turcję w nowe konfrontacje, wydłużając już i tak długą listę wrogich krajów.
Spójrzmy na niedawne uwagi prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana o trwającym od stuleci konflikcie szyicko-sunnickim. Te wypowiedzi wyglądają raczej jak przyznanie się niż jak oskarżenie: "Stoimy dzisiaj przed absolutnym sekciarstwem. Kto to robi? Kim oni są? Iran i Irak" – powiedział Erdogan.
To jest ten sam Erdogan, który powiedział kilka lat temu: "Meczety są naszymi koszarami, kopuły naszymi hełmami, minarety naszymi bagnetami a wierni naszymi żołnierzami..." Czy to nie jest sekciarskie?
Tak więc, z poważną miną, prezydent jednego kraju sekciarskiego (sunnickiej Turcji) oskarża inne kraje (szyicki Iran i zdominowany przez szyitów Irak) o sekciarstwo.
Erdogan kontynuował: "A co z sunnitami? Są sunniccy Arabowie, sunniccy Turkmeni i sunniccy Kurdowie [w Iraku i Syrii]. Co stanie się z ich bezpieczeństwem? Oni chcą czuć się bezpieczni".
Nie rozumiejąc, że ambicje szerzenia sunnickiego islamu na dużych obszarach Bliskiego Wschodu, szczególnie w Syrii i Iraku, są większe niż jej możliwości, Turcja znajduje się teraz w konflikcie z potężnym blokiem krajów pro szyickich: Rosją, Iranem, Syrią i Irakiem (nie wspominając znacznie mniejszego Libanu).
Jeszcze zanim konflikt z Rosją, który zaczął się 24 listopada – z powodu zestrzelenia przez Turcję rosyjskiego SU-24 na granicy turecko-syryjskiej – zaczął wykazywać najmniejsze oznaki złagodzenia, kolejne posunięcie Turcji wywołało ostry spór z sąsiadującym Irakiem.
W momencie, kiedy Turcja zaczęła wzmacniać swoją liczącą setki żołnierzy bazę wojskową w Iraku, rząd w Bagdadzie zażądał od Ankary usunięcia wszystkich żołnierzy tureckich, którzy stacjonują w Iraku od zeszłego roku. Turcja odpowiedziała wstrzymaniem wysyłki dalszych żołnierzy. To nie wystarczy – uznali Irakijczycy. Premier Iraku, Haider al-Abadi, powiedział 7 grudnia, że jego kraj może zwrócić się do Rady Bezpieczeństwa ONZ, jeśli wojska tureckie nie zostaną wycofane z północnego Iraku w ciągu 48 godzin. Hadi al-Ameri, szef wojowniczej organizacji szyickiej Badr, zagroził, że jego grupa będzie walczyć z siłami tureckimi, jeśli Ankara się nie wycofa.
Rzecznik brygady Badr, Karim al-Nuri przedstawił ambicje tureckie w całkiem realistyczny sposób: "Mamy prawo odpowiedzieć i nie wykluczamy żadnej formy odpowiedzi aż Turcy zrozumieją lekcję... Czy marzą o odtworzeniu wielkości osmańskiej? To jest wielkie urojenie i drogo zapłacą za turecką arogancję".
Oczywiście natychmiast na scenie pojawiła się Rosja. Rosyjski ambasador przy ONZ, Witalij Czurkin, powiedział, że mówił Radzie Bezpieczeństwa, iż Turcja działa "lekkomyślnie i niewytłumaczalnie" wysyłając wojsko przez granicę do Iraku bez zgody rządu irackiego. Zdaniem Rosji, tym działaniom Turcji "brak legalności".
Wszystko to trafiło w próżnię w Ankarze, bo Erdogan powtórzył 11 grudnia, że Turcja nie wycofa swojego wojska z Iraku. W odpowiedzi Irak zaapelował do Rady Bezpieczeństwa ONZ z żądaniem natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania wszystkich żołnierzy tureckich z Iraku północnego, nazywając militarne wtargnięcie Turcji "rażącym naruszeniem" prawa międzynarodowego.
Następnego dnia członkowie milicji szyickiej zebrali się na placu Tahrir w Bagdadzie, żeby zaprotestować przeciwko Turcji. Tłumy młodych mężczyzn w mundurach wojskowych, jak również kilku polityków szyickich, skandowali hasła przeciwko "okupacji" tureckiej, przysięgając, że sami będą walczyć z wojskami tureckimi, jeśli ci się nie wycofają. Gniewni uczestnicy protestu spalili także flagi tureckie.
Z powodu starań o usunięcie nie-sunnickiego prezydenta Syrii, Baszara Al-Assada i stworzenia sunnicko-islamistycznego reżimu typu Bractwa Muzułmańskiego w Damaszku Turcja stała się wrogiem wszystkich za swoimi wschodnimi i południowymi granicami – w dodatku do niespokojnego czekania na następne uderzenie ze strony Rosji – nie wie teraz skąd jeszcze przyjdzie cios.
Konfrontacja z Rosją dała Moskwie wymówkę do wzmocnienia swojej obecności militarnej w Syrii i wschodnim basenie Morza Śródziemnego i osłabiła sojusznicze uderzenia z powietrza przeciwko Państwu Islamskiemu.
Rosja wzmocniła swoje aktywa militarne w regionie, włącznie z rozstawieniem S-400, systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, prawdopodobnie gotowa na zestrzelenie pierwszego tureckiego myśliwca, który przeleci nad syryjskim niebem.
Czekając na opadnięcie napięć turecko-rosyjskich i próbując uniknąć starcia między członkiem NATO, Turcją, a Rosją, funkcjonariusze USA po cichu zwiesili swoją prośbę Turcji o aktywniejsze włączenie się do misji powietrznej sojuszników w Syrii przeciwko Państwu Islamskiemu. Po straceniu dostępu do terytorium Syrii, Turcja została także ogłoszona militarnie non grata w Iraku.
Jak w niedawnym artykule wyjaśnił profesor Norman Stone, wybitny znawca polityki tureckiej: "Awanturnictwo Erdogana odnosiło jak dotąd spore sukcesy, ale jest nadzwyczajnym odejściem od tureckiej polityki zagranicznej i być może zagraża wręcz zniszczeniem kraju. Jakim cudem mogło się to zdarzyć? Tłem jest kompleks niższości i megalomania. Przez stulecia, od czasów Mongołów, rozsądny islam pytał: 'Co się stało? Dlaczego Bóg nas opuścił i pozwolił innym sięgnąć księżyca?'"
Z kompleksem niższości i megalomanią nadal trzymających w uścisku system islamistyczny, islam Erdogana nie jest rozsądny; jest zgubny.