Podczas gdy w Waszyngtonie marsz o prawa kobiet odbywał się w tym roku pod hasłem #MeToo przeciwko nękaniu seksualnemu, w Iranie dziesiątki kobiet wychodziły na ulice, by protestować przeciwko teokracji i przymusowemu noszeniu hidżabu, irańskie kobiety powiewały białymi flagami, by walczyć przeciwko narzuconemu przez mułłów obowiązkowi zasłaniania włosów. Ale białe flagi nie były oznaką poddania się; był to raczej symbol zachodniego feminizmu. Jak pisała Australijka Rita Panahi: "podczas gdy odważne irańskie kobiety protestowały przeciwko prawom o hidżabie, zachodnie feministki celebrowały hidżab".
1 lutego aresztowano wiele irańskich kobiet za odmowę noszenia hidżabu. Tego samego dnia na Zachodzie obchodzono Światowy Dzień Hidżabu i zachodni "ugłaskiwacze" świętowali zasłanianie włosów kobiet. Także brytyjska premier, Theresa May, poparła twierdzenie, że kobiety powinny mieć "wolność" noszenia hidżabu. Kilka dni później amerykańska sieć sklepów, Macy's, postanowiła sprzedawać hidżaby jako modne nakrycie głowy. Niestety, w niektórych krajach islamskich kobiety nie mają "wolności" noszenia hidżabu; jak pokazują aresztowania w Iranie, są zmuszone do noszenia hidżabu.
Zamiast celebrowania islamistycznej dyskryminacji kobiet Zachód powinien promować #MeToo w meczecie – pomysł Egipcjanki, Mony Eltahawi. Chce ona poruszyć problem gwałtów i nękania seksualnego kobiet muzułmańskich podczas pielgrzymek hadż do Mekki.
Seyran Ates, obywatelka niemiecka pochodzenia tureckiego, otworzyła niedawno w Berlinie pierwszy meczet, do którego mogą przychodzić niezakwefione kobiety i geje. Jej decyzja była odważniejsza niż wpisanie hasztagu na Twitterze. Atez została natychmiast zalana groźbami śmierci i musiała dostać policyjną ochronę.
W Berlinie pierwszy meczet otworzył w zeszłym roku drzwi dla niezakwefionych kobiet i gejów, współzałożony przez turecko-niemiecką działaczkę praw człowieka, Seyran Ates. W odróżnieniu od tradycyjnych meczetów mężczyźni i kobiety modlą się razem w nowym meczecie. (Zdjęcie: Sean Gallup/Getty Images) |
Francuski filozof Alain Finkielkraut nazwał niedawno feministki "nieuczciwymi graczami", niechcącymi przyznać, że już wygrały swój mecz. Na Zachodzie feministyczne przedsięwzięcie jest w zasadzie ukończone: kobiety zdobyły większość praw i wymusiły szacunek dla siebie.
Feministki nie powinny pozwolić na to, by ich walka zamieniała się w groteskową karykaturę przez zakazywanie "seksistowskich" wierszy i sztuki. To już stało się w muzeum w Manchesterze i w szkole w Berlinie. Zachodnie feministki mogłyby zamiast tego odnowić i uszlachetnić swój ruch przez wsparcie rozpaczliwej walki wielu muzułmanek: nigeryjskich dziewcząt porwanych przez Boko Haram; Jazydek w seksualnej niewoli u ISIS; indonezyjskich kobiet chłostanych za "cudzołóstwo"; kobiet schwytanych i sprzedawanych jako niewolnice; dziewczynek poddanych okaleczeniu genitaliów (FGM); dziewczynek wydawanych za mąż za mężczyzn, których nie znają, kiedy same są jeszcze dziećmi; i dziewcząt w Iranie, siedzących teraz w więzieniu – za zdjęcie swoich hidżabów.
Weźmy trzy kraje europejskie, w których są największe społeczności muzułmańskie: Wielką Brytanię, Niemcy i Francję. Jak podaje statystyka National Health Service, w Wielkiej Brytanii co godzinę odkrywa się lub leczy nowy przypadek okaleczenia genitaliów kobiecych (FGM). W Niemczech, organizacja pozarządowa, Terre des Femmes, podała, że 13 tysięcy nieletnich dziewczynek jest zagrożonych takim brutalnym okaleczeniem. Kilka dni temu pojawił się raport, że na przedmieściach Paryża zagrożonych tym okaleczeniem jest 30% dziewczynek.
Czy zachodnie orędowniczki praw kobiet będą walczyć także o prawa muzułmanek, czy w imię "multikulturowości" będą zamiast tego nadal przymilać się tych, którzy te kobiety prześladują?
Przez lata zachodni relatywiści kulturowi potępiali wartości chrześcijańskie za "uciskanie kobiet" i głosili obowiązek posiadania "otwartego umysłu". To dlatego walczyli o prawa kobiet do biskupiej sakry w Kościele anglikańskim i o egalitarne nabożeństwa żydowskie przy Zachodniej Ścianie w Jerozolimie. Jest paradoksem, że za każdym razem, kiedy chodzi o islam, ci sami ludzie tracą głos.
Zachodni feminizm musi dokonać strategicznego wyboru. Zachód, który jest dumny z tego, że jest światem "inkluzywności" i "praw", naprawdę musi zdecydować, czy popiera muzułmańskie idole zachodnich elit, takie jak Linda Sarsour, który życzyła Ayaan Hirsi Ali, krytykującej islam ofierze okaleczenia genitaliów, by "zabrano" jej waginę (cokolwiek to ma znaczyć), czy też dołączy do prawdziwych reformatorów islamu, którzy walczą o otwarcie ich religii na dobroć, tolerancję, rozum i nowoczesność.
Fundamentalizm lub wolność: wybór należy do nas.