Kraj, w którym najodważniejszy filmowiec został zamordowany przez islamistę; którego najodważniejsza imigrantka, ścigana przez fatwę, wyjechała do USA; którego karykaturzyści muszą żyć pod ochroną, powinien pomyśleć dwa razy zanim skaże za "mowę nienawiści" członka parlamentu, którego uwagi o islamie zmusiły do życia od ponad dziesięciu lat pod 24-godzinna ochroną. Biedny Erasmus! Holandia nie jest dłużej bezpieczną przystanią dla wolnomyślicieli. Jest mrocznym koszmarem dla wolności słowa.
Znany polityk holenderski, członek parlamentu Geert Wilders, został właśnie skazany za "mowę nienawiści" za zadanie pytania na wiecu, czy w Holandii powinno być mniej Marokańczyków. Wielu nowoprzybyłych Marokańczyków w Holandii wydaje się być odpowiedzialnych za nieproporcjonalną liczbę przestępstw.
Paul Cliteur, profesor prawa uniwersytetu w Lejdzie, który został wezwany jako biegły sądowy, podsumował przesłanie sądu: "Byłoby lepiej, gdyby państwo holenderskie poprzez sąd holenderski wysłało wyraźny sygnał [terrorystom], że w Holandii promujemy szeroko pojętą wolność słowa".
Oto kilka szczegółów, które pomogą zrozumieć, czego Wilders doświadcza codziennie z powodu swoich poglądów: nikt nie może odwiedzić jego biura bez długiego sprawdzania. Holenderskie linie lotnicze, KLM, odmówiły mu prawa wejścia na pokład samolotu, którym chciał polecieć do Moskwy, z powodów "bezpieczeństwa". Jego współpracownicy są na ogół anonimowi. Kiedy poziom zagrożenia rośnie, nie wie, gdzie spędzi noc. Przez miesiące mógł widzieć się z żoną tylko dwa razy w tygodniu, w zabezpieczonym mieszkaniu i tylko wtedy, kiedy pozwalała na to policja. Parlament musiał umieścić go w mniej widocznej części budynku w celu lepszego chronienia go. Często nosi kamizelkę kuloodporną, kiedy przemawia publicznie. Kiedy chce pójść do restauracji, jego ochrona musi najpierw sprawdzić wybrane miejsce.
Życie Wildersa jest koszmarnym snem. "Jestem w więzieniu – powiedział – oni chodzą na wolności".
Historyczny wymiar skazania Wildersa jest związany nie tylko z niesprawiedliwością wobec tego parlamentarzysty, ale z faktem, że Holandia, po raz pierwszy w Europie, uznała za przestępstwo krytyczną opinię o islamie.
Holandia jest bardzo małym krajem; cokolwiek zdarza się w tej enklawie, jest widoczne w reszcie Europy. Holandia odmówiła poddania się inwazji hiszpańskiej. Z Rotterdamu, drugiego pod względem wielkości miasta holenderskiego, wypłynęli Ojcowie Założyciele, by stworzyć Stany Zjednoczone Ameryki. Do Holandii musieli uciekać i tam publikowali swoje książki niektórzy z najodważniejszych i najbardziej oryginalnych filozofów i pisarzy europejskich: Descartes, Rousseau, Locke, Sade, Molière, Hugo, Swift i Spinoza. Był to także jedyny kąt Europy, gdzie nie było pogromów Żydów i gdzie Rembrandt malował Jezusa z fizycznymi rysami Żyda.
Weźmy Lejdę: "Praesidium Libertatis" ("Bastion wolności") jest mottem najstarszego uniwersytetu holenderskiego. Był to uniwersytet Johana Huizingi, wielkiego historyka, który przeciwstawiał się nazistom i zmarł w obozie koncentracyjnym. Był to także uniwersytet Antona Pannekoeka, mentora Martinusa Van der Lubbego, Holendra, który spalił parlament nazistowski w 1933 r.
W Lejdzie dzisiaj spotkasz odważnych intelektualistów, takich jak Afshin Ellian, prawnik irański, który uciekł z Iranu po rewolucji Chomeiniego i który także żyje teraz pod ochroną policyjną za swoje uwagi o islamie. Biuro Elliana znajduje się w pobliżu byłego biura Rudolpha Cleveringi. Kiedy naziści najechali na Holandię i zażądali od urzędników holenderskich wypełnienia formularza, w którym musieli zadeklarować, czy są "aryjczykami", czy "Żydami", skapitulowali wszyscy poza Cleveringą. Rozumiał on konsekwencje takich rozkazów.
Dwanaście lat temu Holandia raz jeszcze zanurzyła się w strachu, po raz pierwszy od II wojny światowej. W Linnaeusstraat, dzielnicy Amsterdamu, Mohammed Bouyeri, ekstremista muzułmański, napadł na filmowca Theo van Gogha i zadźgał go nożem, a następnie przybił mu do klatki piersiowej list, grożący życiu Geerta Wildersa i Ayaan Hirsi Ali. Przed tym morderstwem, Pim Fortuyn, profesor, który stworzył własną partię, by ratować kraj przed islamizacją, został zastrzelony, by "bronić muzułmanów holenderskich przed prześladowaniami".
Fortuyn powiedział: "Mamy wielu gości, którzy próbują przejąć nasz dom".
Od tego czasu wielu artystów holenderskich skapitulowało ze strachu.
Sooreh Hera, z Iranu, posłała swoje zdjęcia do Gemeentemuseum w Hadze. Jedna z prac przedstawiała Mahometa i Alego. Po otrzymaniu wielu gróźb muzeum zaproponowało, że kupi zdjęcia bez publikowania ich i że któregoś dnia, może kiedy będzie spokojniej, mogą je wystawić. Hera odmówiła: byłaby to autocenzura, smutny dzień dla Zachodu. Rants Tjan, dyrektor muzeum Gouda, odważnie zaproponował, że wystawi ocenzurowane prace, ale to także zostało potem odwołane. Hera musiała zacząć się ukrywać.
Paul Cliteur, krytyk wielokulturowości, oznajmił, że nie będzie już pisał w gazetach holenderskich o islamie z obawy przed odwetem: "Po morderstwie van Gogha każdy, kto pisze, podejmuje ryzyko. To jest przerażająca sytuacja. To, co robię, jest autocenzurą, absolutnie...."
Następnie publicystka, Hasna el Maroudi, z gazety "NRC Handelsblad", przestała pisać po otrzymaniu gróźb.
Artysta holenderski, Rachid Ben Ali, prześmiewczy wobec islamu, nie pisze już dłużej o muzułmanach i islamie.
Amsterdam, miasto słynne z bujnego życia kulturalnego, doświadczyło już zagrożeń wobec artystów – podczas okupacji nazistowskiej w czasie II wojny światowej.
Kilku artystów nadal odmawia wspominania o Theo Van Gogh, żeby nie "przyczyniać się do... podziałów", jak pisze "New York Times". Tłumaczenie: boją się. Kto by się nie bał?
W Oosterpark stalowa rzeźba artysty Jeroena Hennemana, poświęcona Van Goghowi, nosi tytuł "De Schreeuw" ("Krzyk"). Ale jest to krzyk, którego nie słychać w społeczeństwie holenderskim.
To, co słychać, to głośny protest odważnego parlamentarzysty, Geerta Wildersa po wyroku: "Nigdy nie zamilknę. Nie będziecie mnie w stanie powstrzymać... I to reprezentujemy. Wolność i naszą piękną Holandię".
Zanim został zamordowany, Theo van Gogh błagał swojego mordercę: "Czy możemy o tym porozmawiać?"
Ale czy możemy rozmawiać?
Zapytajcie Geerta Wildersa, najnowszą ofiarę bolszewickiej policji myśli w Europie.