Miejsce na tegoroczne tureckie obchody zdobycia Konstantynopola w 1453 roku nie zostało dobrane przypadkowo: była nim olśniewająca budowla katedry Hagia Sophia (na zdjęciu), zbudowana w szóstym wieku w Bizantyjskim Imperium jako punkt centralny jego stolicy. Prezydent Recep Tayyip Erdoğan osobiście upamiętnił to zdobycie islamską modlitwą w Hagia Sophia, uznanej przez UNESCO za miejsce dziedzictwa światowego. (Zdjęcie: Chris McGrath/Getty Images) |
Każdego roku w Turcji dzień 29 maja budzi się "fetysz podboju". Turcy są dumni z tego, że ich osmańscy przodkowie w 1453 roku "zdobyli" (nie "najechali") ówczesny Konstantynopol, dzisiejszy Stambuł. Jest wystarczająco dziwaczne, że dumny naród upamiętnia rok po roku podbój "siłą miecza" największego miasta innego narodu. Tegoroczna 567. rocznica nie była wyjątkiem: podczas obchodów eufemistycznie mówiono o upadku Konstantynopola jako o islamskiej "zdobyczy" – nie "inwazji".
W tureckim żargonie różnica jest wyraźna: "zdobycz" jest wtedy, kiedy my to robimy, "inwazja", kiedy robią to inni. Podczas tegorocznych obchodów prezydent Recep Tayyip Erdoğan podniósł stawkę, mówiąc o zdobywaniu w czasie przyszłym, a nie tylko retrospektywnie. "Życzę, by Bóg dał temu narodowi wiele więcej szczęśliwych zdobyczy" – powiedział podczas obchodów, gdzie recytował Koran.
Miejsce na tegoroczne obchody nie zostało wybrane przypadkowo: była nim olśniewająca budowla katedry Hagia Sophia, zbudowana w szóstym wieku w Bizantyjskim Imperium jako punkt centralny jego stolicy. Erdoğan osobiście upamiętnił zdobycie Konstantynopola islamską modlitwą w Hagia Sophia, uznanym przez UNESCO za miejsce dziedzictwa światowego. Kościół został zamieniony na meczet po upadku Konstantynopola, ale Atatürk, świecki założyciel nowoczesnej Turcji, zamienił go w muzeum.
Hagia Sophia była symboliczna w tureckiej polityce islamistycznej, z której szeregów wyłonił się Erdoğan. Odzwierciedla islam "szerzony siłą", przechwycenie kolejnego chrześcijańskiego monument dla muzułmanów, a więc muzułmańskie zwycięstwo nad "niewiernymi". Hagia Sophia była źródłem politycznego napięcia między świeckimi Turkami, którzy chcą, by pozostała muzeum z szacunku dla chrześcijaństwa, a islamistami, którzy chcą, by stała się meczetem na rzecz ducha "zdobyczy".
W 2016 roku rząd Erdoğana wydał dyrektywę pozwalającą na recytowanie islamskiego wezwania do modłów wewnątrz Hagia Sophia. Następnie wyznaczył imama do zajmowania małej masdżid wewnątrz kompleksu katedry, gdzie muzułmanie mogli modlić się od 1991 roku. Znacznie później Erdoğan powiedział, że zamieni Hagia Sophia w meczet w odwecie za uznanie przez prezydenta USA, Donalda Trumpa, "roszczeń Izraela do Jerozolimy Wschodniej i do Wzgórz Golan".
Infantylna hipokryzja turecka w sprawie "zdobycz versus inwazja" ujawnia się najwyraźniej w tekstach żarliwego zwolennika Erdoğana, Fuata Bola. Ten publicysta gazety "Hürriyet" i były członek parlamentu, napisał 1 czerwca: "[Osmański sułtan] Mehmet Zdobywca, zamienił Hagia Sophia w meczet, jak wymaga tego prawo miecza". ["Prawo miecza" odnosi się do osmańskiej narracji, że jest rzekomo prawem zwycięskiego najeźdźcy rządzić i najeżdżać ziemię zgodnie z jego życzeniami.] W tym samym artykule Bol następnie pisze, że "ci bezwstydni Grecy zamienili [osmańskie] meczety w kościoły".
"Duch zdobyczy" zatruwa także zwykłe umysły i powoli zdobywa respekt ludzi, którzy nadal są świeckimi Turkami.
23 maja, zaledwie kilka dni przed rocznicą "zdobycia" Konstantynopola, zamachowiec zniszczył krzyż przed ormiańskim kościołem w historycznej dzielnicy Stambułu, Kuzguncuk. Dwa tygodnie wcześniej, 9 maja, zaatakowano inny kościół ormiański w dzielnicy Stambułu, Bakırköy. Garo Paylan, turecko-ormiański poseł z ramienia Ludowej Partii Demokratycznej, nazwał to przestępstwem nienawiści. "Trwają ataki na nasze kościoły. Usunięto i wyrzucono krzyż z naszego ormiańskiego kościoła, Surp Krikor Lusaroviç. Mowa nienawiści rządzącej siły normalizuje przestępstwa nienawiści" - napisał w tweecie.
W dniu, w którym Turcy obchodzili "zdobycie" Konstantynopola, mieszcząca się w Stambule ormiańska fundacja otrzymywała e-maile z groźbami śmierci. Groźba do Fundacji Hrant Dink, nazwanej tak od nazwiska turecko-ormiańskiego dziennikarza, którego zamordowano w 2007 roku, zawierała zwrot: "Możemy pojawić się pewnej nocy, kiedy najmniej nas oczekujecie". Jest to zwrot używany często przez tureckie grupy utranacjonalistyczne – "i jest to ten sam zwrot, który słyszeliśmy często przed zamordowaniem Hranta Dinka i za wiedzą funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa" - powiedziała Fundacja.
Po całej tej ponurości dobrą wiadomością było to, że turecka policja szybko znalazła i zatrzymała podejrzanych o groźby wobec Fundacji Hrant Dink i o ataki na kościoły. Nie tak dobrą wiadomością jest natomiast to, że podejrzani prawdopodobnie będą traktowani po królewsku podczas zatrzymania, przyprowadzeni do prokuratora na złożenie krótkich zeznań i natychmiast zwolnieni, a potem otrzymają wiele oficjalnych i nieoficjalnych poklepywań po ramieniu za ich "heroiczne" czyny.
Wszystko to jest typowym świętowaniem z wielką pompą tureckich "zdobyczy", ale trzeba zadać poważne pytanie: kiedy Erdoğan życzył, by Bóg dał Turkom "wiele więcej szczęśliwych zdobyczy", które nietureckie ziemie ma nadzieję teraz "zdobyć"?